piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 5.



                Wtedy cała radość, która we mnie  buzowała, uszła niczym powietrze w przedziurawionym balonie. Kto umarł? Siostra Bartka. Na białaczkę. Za szybko. Zdecydowanie za szybko. Odeszła od nas niesłusznie. Miała dopiero 17 lat. Mimo, że spotkałam ją może z trzy razy w życiu, była mi bliską osobą. Bartek musiał teraz tak bardzo cierpieć… A jak On cierpiał, cierpiałam i ja. Wiedziałam, że muszę polecieć do Polski na pogrzeb. Muszę być wtedy obok Bartka. Wspierać go. Pokazać, że nie jest sam. Nie mogłam sobie wyobrazić co on czuje. On był tak bardzo z nią zżyty… Jak ja to tak boleśnie przyjęłam, to co musiało dziać się teraz w jego głowie? Nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić.
Dwa dni później:
                Przed wyjazdem postanowiłam odwiedzić mamę. W końcu nadszedł czas najwyższy. Miałam wrażenie, że mama jest nawet trochę na mnie zła, że po przyjeździe do Austrii, zaniedbałam ją.
-Naprawdę jesteś gotowa aby tam jechać?- zapytała lekko drżącym głosem, dowiedziawszy się o mojej podróży do Polski.
-Tak… Nie… - dukałam- Nie wiem…- jąkałam się- Muszę… Nie mogę Bartka zostawić samego.
-Co jeśli ich tam spotkasz?- powiedziała stanowczo.
-Będę starała się nie spotkać- starałam się wykrzywić usta w uśmiech, lecz nie udało mi się. Bartek był moim przyjacielem, jeszcze z „tamtego życia”. Nawet kiedy się przeprowadziłam do Krakowa, spotykaliśmy się regularnie. Był jedyną częścią, która została mi z tamtych czasów. Przyjaźniliśmy się od przedszkola. On sam nie miał łatwo w domu, więc doskonale rozumieliśmy się i pomagaliśmy sobie nawzajem.
-Będę się zbierać- powiedziałam- niedługo mam samolot.
-Kiedy wracasz?
-Jak najszybciej się da- odpowiedziałam i wtuliłam się w mamę. Dla niej to też było trudne, mimo że wyjeżdżałam ja, nie ona. Bała się mojej reakcji. Przecież do niedawna nie potrafiłam nawet o tym mówić. Pierwszą osobą, której wszystko wyznałam był właśnie Gregor. Uważałam, że dzięki niemu miałam więcej siły spotkać się z przeszłością twarzą w twarz. Chociaż… Czego się obawiam? Jestem innym człowiekiem, oni są innymi ludźmi. Co do tego drugiego, miałam taką nadzieję. Może spotkam też moją siostrę. Również to tylko nadzieja, ale to czasem właśnie ona potrafi trzymać przy życiu. Przez te wszystkie lata, praktycznie każdego dnia, zastanawiałam się co u Niej. Co o mnie myśli… Czy mnie jeszcze w ogóle pamięta… Była przecież wtedy dzieckiem, ale z drugiej strony ja również byłam dzieckiem a musiałam zachowywać się jak dorosły.
                Wysiadłam w końcu na lotnisku w Warszawie. Bartek- jak obiecał- czekał tam na mnie. Wyglądał naprawdę mizernie. Miałam wyrzuty sumienia, że robię mu kłopot, polegający na tym, że  musi po mnie przyjechać, ale patrząc na to z innej strony wiedziałam, że lepiej, żeby akurat wyszedł bardziej do ludzi, niż siedział sam w domu, nie wiedząc co ze sobą robić. Stał, obok swojego srebrnego auta, ubrany cały na czarno, a jego oczy były tak bezdennie smutne… Nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Moje serce zaczęło płakać.
-Hej- odezwałam się pierwsza, podeszłam do chłopaka i przywitałam się uściskiem- jak się trzymasz?
-Dobrze- powiedział. A co mógł innego odpowiedzieć?- Jedźmy już, bo się spóźnimy. Za godzinę zaczyna się pogrzeb- wykrztusił ostatnie słowo.
Nic nie odpowiedziałam. Kiwnęłam tylko ponuro głową i wsiadłam do samochodu. Serce krajało mi się na tysiące drobnych kawałków. Czułam jak Bartkiem szarga czarna rozpacz. Ta najgorsza… Czarna rozpacz. W końcu to on zastępował Weronice- bo tak miała na imię siostra Bartka- ojca, bo ten umarł, gdy chłopak był jeszcze małym chłopcem, a Weronika była dopiero „w drodze”. Dlaczego to zawsze spotyka takich bezradnych wobec losu ludzi? Przez całą drogę nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Chciałam się odezwać, ale bałam się, że mój głos będzie się łamał, gdyż sama wstrzymywałam się od uronienia łzy a czy to by pomogło mojemu przyjacielowi? Nie. Wręcz mogło by to pogorszyć całą sytuację. Kiedy po raz pierwszy od ponad 10 lat znalazłam się w tej miejscowości, poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. Tyle lat, a tutaj wszystko praktycznie zostało po staremu. Każde miejsce posiadało swoją historię, która dokładnie pamiętałam.  Tyle złych, jak i dobrych wspomnień z dzieciństwa, których jednak było nie za wiele. Wracając tutaj, miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Znów byłam tą zagubioną dziewczynką, która miała dosyć życia. Znała tylko dwie barwy: czarny i biały. Uważała, że żadne uczucia nie istnieją. Jest tylko płacz, rozpacz i ból.
-Zdziwiona?- odezwał się Bartek.
-Tak…- powiedziałam z zadumą- Nie za wiele się tu zmieniło…
-Bo cały świat idzie do przodu, a my stoimy w miejscu- oznajmił pewny swego- A to miejsce poznajesz?- zapytał, zatrzymując się przy starym, drewnianym kościele.
-No tak- odpowiedziałam i wysiadłam z auta, po czym obydwoje, ramię w ramię powędrowaliśmy do środka. Kościół był pełen ludzi. Rozpoznałam parę twarzy, które spoglądały na mnie jak na intruza. Nie czułam się komfortowo. Msza trwała około godziny, a kazanie, które wygłosił ksiądz, było naprawdę bardzo wzruszające i wprost zmuszające do uronienia chociaż jednej łzy. Na cmentarzu również panował tłok. Ja stałam tuż obok Bartka, trzymając go za ramię. Czułam się okropnie. Miałam wrażenie, że każdy przechodzień patrzy na mnie złowrogim wzrokiem.
-Drżysz- powiedział martwym głosem.
-Zimno- odpowiedziałam. Chłopak, wiedząc o co chodzi, przytaknął a ja zauważyłam szklące się łzy w jego oczach. Wkrótce, moją uwagę przykuła pewna dziewczyna, która stała naprzeciwko nas. Wyglądała niemal jak kopia mnie. Oczy miała tak samo niebieskie; kręcone, brązowe włosy. Drobna dziewczyna niewielkiego wzrostu. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Serce zaczęło dudnić mi niczym dzwon. Miałam podejrzenia, kim mogła być owa dziewczyna, lecz sama przed sobą bałam się do nich przyznać.
-Tak, to ona- powiedział Bartek, widząc, że nie spuszczam dziewczyny z oka.
Zamurowało mnie. Zawróciło mi się w głowie i gdyby nie fakt, że trzymałam się Bartka, upadłabym. Dziewczyna, zawiesiła na mnie swe niebieskie oczy. Czy była szansa, że wie kim jestem? Pogrzeb dobiegał powoli końca, a ja nie wiedziałam, czy podejść do mojej siostry i zagadać, czy też zostawić wszystko tak jak było.
-Bartek…- wyszeptałam cichutko.
-Nie. Ich tutaj nie ma- chłopak czytał mi w myślach. Skoro nie było tutaj moich „rodziców” mogłam podejść do Marysi, gdyż tak właśnie miała na imię moja siostra. Ceremonia pogrzebowa w końcu dobiegła końca. Szłam razem z moim przyjacielem wąską ścieżką do domu chłopaka. Był strasznie blady. Teraz to ja czułam, jak on drży. Jednocześnie cały czas plułam sobie w brodę, że nie poszłam za dziewczyną, a ściślej mówiąc moją siostrą, której tak bacznie przyglądałam się na cmentarzu.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam z troską- może usiądziemy tutaj na ławce na chwilę, co?
-Ok- rzucił.
Usiedliśmy, jednakże żadne z nas nic do siebie nie mówiło. Chyba nie potrafiliśmy naszych uczuć ubrać w słowa. Wówczas pojawiła się przed nami dziewczyna, której wygląd znałam już na pamięć. Po raz kolejny dzisiaj zamarłam. Nie znałam Jej zamiarów, a co najgorsze-sama nie wiedziałam jak się zachować.
-Bartek, tak mi przykro- powiedziała, po czym uścisnęła chłopaka czule- Przepraszam, że się spóźniłam, ale szef nie chciał mnie wcześniej wypuścić z pracy- powiedziała ze smutkiem- Przyszłam od razu po nocnej zmianie.
-Dziękuję, że w ogóle przyszłaś-powiedział Bartek z wdzięcznością.
- Przecież to była moja przyjaciółka- w oczach dziewczyny zabłysły łzy.
-Maruś…- nerwowo spojrzał na mnie, a potem na Marysię- Znasz tę dziewczynę siedzącą obok mnie?- zapytał nieoczekiwanie Bartek. Przyznam, że strasznie mnie zaskoczył. Mógł chociaż mnie do tego przygotować! A tak to błądziłam tylko nerwowo wzrokiem po wszystkim co się dało, lecz brakowało mi odwagi spojrzeć na dziewczynę.
-Tak- powiedziała, spoglądając na mnie- Wiem kim jest, chociaż wolałabym nie- odpowiedziała nieco zgorzkniale i odeszła szybkim krokiem. Ja zaś ruszyłam pędem za nią, sama zaskoczona swoją reakcją.
-Czekaj!- krzyczałam- Błagam Cię zatrzymaj się!- szła naprawdę bardzo szybko.
-Czego chcesz ode mnie?!- zatrzymała się w końcu i właściwie krzyczała mi w twarz. Ja z kolei nie mogłam złapać oddechu oraz sama nie wiedziałam co mam powiedzieć. Tyle razy układałam sobie gotowy scenariusz w głowie, ale gdy doszło co do czego, tak jak dziś, żaden z niego pożytek.
-Jesteś moją siostrą- wyjąkałam i mimo jej niechęci przytuliłam ją najmocniej jak się dało. To również było  niekontrolowanym odruchem.
-Co z Ciebie niby za siostra? Zostawiłaś mnie…- powiedziała już nieco spokojniej, ale tak zgorzkniale, że jeszcze nigdy w życiu z czymś takim się nie spotkałam. Zasłużyłam na taki ton…
-Ale to było inaczej…- próbowałam znaleźć jakieś sensowne słowa, ale naprawdę nie potrafiłam.
-Ty żyłaś sobie tam jak księżniczka. Pławiłaś się w luksusach, a ja? A ja musiałam od najmłodszych lat pracować. Nie tyle, że dla siebie, ale dla rodziców na wódkę! Czekałam na Ciebie odkąd tylko wyjechałaś. Czekałam na jeden nic nie znaczący list, jeden telefon. Wiedziałam od Weroniki, że utrzymujesz kontakt z Bartkiem, ale o swojej siostrze już nie pomyślałaś. Zapomniałaś. Dlatego też, ja zapomniałam o Tobie. Jak ja jestem dla Ciebie nic nie znaczącym śmieciem, tak Ty jesteś dla mnie tym samym, mimo że masz wszystko czego zapragniesz- powiedziała, niemal tak jakby wyuczyła się tego na pamięć.
Zamarłam. Nie sądziłam, że ona ma o mnie takie zdanie. Może faktycznie byłam potworem… Nawet nie może, ale na pewno. Jeden głupi list mógł tyle zmienić… Ona tak cierpiała. Faktycznie, myślałam tylko o sobie. O tym, że ja się boję, ale o Marysi już nie myślałam… Stałam na środku dróżki, ze świstem wciągając powietrze w płuca.
-I co?- zaczęła, widząc, że ja już raczej nic dziś nie powiem- Już nie masz mi nic do powiedzenia?- zapytała. Wtedy zobaczyłam, że jakaś kobieta w średnim wieku zbliża się do nas. Jej oczy… Pełne złości, nienawiści, obłędu… To była ONA. Rozpoznałabym je wszędzie. W najgorszych koszmarach ludzkich. Chciałam uciekać, ale nie mogłam, gdyż nogi miałam jak z waty.
-Maryśka!- dziewczyna odwróciła się, a na jej twarzy zauważyłam przerażenie.
-Mamo…- powiedziała nieco skrępowana- Chodźmy do domu. Nie tutaj…- jąkała się Marysia.
-Daj pieniądze!- szarpała ją. Odskoczyłam na bok. Marysia, nic nie mówiąc, wyciągnęła z torebki 50 złotych i dała je pijanej kobiecie, która nawet nie spojrzała na mnie, ani na nic innego tylko od razu dostając pieniądze pogalopowała niemal w podskokach przed siebie, a  gdzie, i po co poszła już mogłam się domyślać.
-Widzisz?!- odwróciła się do mnie Marysia ze łzami w oczach- Tak jest za każdym razem kiedy braknie pieniędzy! Nie ważne czy jesteśmy sami, czy jest wokół nas tłum ludzi! Nie masz pojęcia jakie upokorzenia musiałam przeżywać! Więc zostaw mnie teraz! I tak już nic nie zmienisz! Nie potrzebuję Cię!
Wykrzyczała mi prosto w twarz, po czym obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę wyjścia, szlochając. Czułam się jak bestia. Jak skończona egoistka. Stałam bez ruchu pośrodku wąskiej uliczki, nadal nie mogąc uwierzyć w to wszystko.
-Wszystko dobrze?- podszedł do mnie Bartek, po czym objął mnie w pasie.
-Zabierz mnie stąd- wyjąkałam tylko. Chciałam znaleźć schronienie na te 2 dni w hotelu w Warszawie. Nie wyobrażałam sobie ponownego spotkania z moją matką, czy siostrą, która nie chce mnie widzieć już do końca swojego życia. Która mnie nie cierpi. Wsiedliśmy do samochodu Bartka. Chłopak widział, że ze mną coś nie tak, więc był nieco rozmowniejszy. Zadawał pytania, opowiadał, ale ja nie potrafiłam słuchać. Byłam daleko myślami już w Austrii. Marzyłam by teraz Gregor przytulił mnie do siebie i powiedział: „Wszystko będzie dobrze”. 
Dojazd do Wa-Wy i zarezerwowanie pokoju w jednym z warszawskich hoteli zajęło nam około 2 godzin. Mój pokój był mały, ale na te dwa dni mi wystarczył.
-Wreszcie- powiedziałam sama do siebie, kładąc się na ogromnym łóżku z ulgą, że już jestem bezpieczniejsza.
-Na pewno jesteś pewna, że nie chcesz zostać u mnie?- zapytał, niosąc  w jednej ręce mój bagaż.
-Tak- odpowiedziałam nieśmiało. Wtedy Bartek usiadł obok mnie na łóżku. Usiadłam i ja. Wtedy zauważyłam, że chłopak zbliża się do mnie coraz bliżej. Był niebezpiecznie blisko. Po chwili złączyliśmy się w pocałunku. Próbowałam się wyrwać, lecz Bratek mi to uniemożliwiał. Chciałam to jak najszybciej przerwać. Szarpałam się jak mogłam, ale uścisk chłopaka, którym mnie splótł był tak mocny, że moja siła nic tutaj nie zdziałała.  Co to miało w ogóle znaczyć?
-Mela, kocham Cię- wyszeptał odrywając się od moich ust. Po raz kolejny dziś, nie wiedziałam co powiedzieć. Tego było już za dużo. Już nie miałam siły na nic. Po raz kolejny znienawidziłam swoje życie.
-No powiedz coś- naglił Bartek, kiedy zwlekałam z powiedzeniem czegokolwiek.
-Yyy…- błądziłam w słowach- Bartek… Jedyną rzeczą, którą jestem w stanie Ci zaproponować to tylko przyjaźń…
-Tylko tak się składa, że to mi nie wystarcza- zerwał się- Ja jestem jakiś dziwny…
-Nie! Bartek, wcale nie!- zaprzeczałam rozpaczliwie.
-Pamiętasz?- powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni kawałek kory, na którym wyryte było „A i B na zawsze razem”. Pamiętam doskonale co to oznaczało i w jakich okolicznościach powstało. „Amelia i Bartek na zawsze razem”. Wyryliśmy to jako dzieciaki. Mieliśmy po dziesięć lat.
-Cały czas czekałem na Ciebie- powiedział zgorzkniale- pamiętasz co mi powiedziałaś przed wyjazdem?
Pokiwałam przecząco głowy. Naprawdę nie pamiętałam. Starałam się wszystko usunąć z pamięci, kiedy rozpoczęłam moje „nowe życie”.
-Że wrócisz- powiedział krótko- Wrócisz do mnie i będziemy zawsze razem.
-Bartek…- zaczęłam pocierając swe skronie- byliśmy dziećmi.
-Ale ja czekałem. Myślałem, że jak dojrzejesz do tego wszystkiego będziemy razem- kontynuował.
-Przecież ja nigdy nie dawałam Ci żadnych znaków… Ja nie rozumiem…
-Daj znak, jak zmienisz zdanie. Ja będę czekał- powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami. To wszystko skomplikowało. Właściwie po raz kolejny moje życie obrócono o 180 stopni. Co to w ogóle było? Nic z tego nie rozumiałam. Jak On mógł to przez tyle czasu pamiętać, wierzyć… Kochałam go, ale miłością, którą kocha się przyjaciela. Może ta śmierć Weroniki tak na niego wpłynęła, że bredził? Nie mogłam dłużej zostać w Warszawie. Zabrałam bagaż, odniosłam klucze do recepcji i poszłam szukać swojej szansy na wyjazd na lotnisku. Jeśli nie będzie biletów, zostaje autobus. Wiedziałam jedno- muszę jak najszybciej stąd wyjechać.
                Wepchałam się na siłę do samolotu lecącego właśnie do Austrii. Gdybym zwlekała godzinę bądź dwie, już nie miałabym szansy  się załapać. Przyznam, że przez cały czas trwania lotu, płakałam. Straciłam kolejnego przyjaciela. Wiedziałam bowiem, że po tej sytuacji nie będziemy mogli się przyjaźnić. Przynajmniej Bartek, aczkolwiek dla mnie też byłaby to trudna sytuacja. Każdy nasz kontakt, byłby niezręczny.  Po 2 godzinach byłam już w Innsbrucku. Swój bagaż podrzuciłam do Natana, gdyż było mi to po drodze, i udałam się do pobliskiego baru. Tam- piłam drinka, po drinku. A z racji, że miałam słabą głowę do picia alkoholu, długo czasu nie minęło, kiedy byłam już kompletnie pijana.
-Hej Mela- usłyszałam znajomy głos- jesteś sama?
-Hej. No sama, a co?- odpowiedziałam chłopakowi, stojącemu przede mną. I na tym mój film się urwał. Próbowałam zmusić się do przypomnienia chociaż najdrobniejszego szczegółu, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Po prostu niczego nie pamiętałam…
***
                Zastałem ją w barze praktycznie kompletnie pijaną. Pomyślałem, że jest w tym szansa dla mnie. A może jeszcze lepiej- dla nas.  Przysiadłem się do dziewczyny, wypiłem z nią jednego drinka, a potem wziąłem ją do hotelowego pokoju.
________________________________________________
Hej! ;* I jest w końcu piątka. :D Jakoś nie podoba mi się ten rozdział, więc przepraszam Was od razu za niego... ;/ Taki dziwny jakiś. o_O
Kolejny rozdział w niedzielę :]
PS. Życzę udanych ferii dla mieszkańców małopolski, województwa świętokrzyskiego, kujawsko-pomorskiego, lubuskiego oraz wielkopolski. :D 
Czytasz=komentuj. : 3

wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 4.



-Nie mieszkałam od zawsze w Krakowie. Wcześniej zamieszkiwałam małą wieś na Mazowszu, 30 km od Warszawy. W domu, o ile mogę go tak nazwać, nie przelewało się. Rodzice byli alkoholikami. Pili każdego dnia, a potem… Potem swoją złość wyładowywali na nas. Na mnie i mojej siostrze- zaczęłam, nerwowo bawiąc się palcami u ręki- Była ode mnie o 2 lata młodsza. A ja byłam małym dzieckiem, a miałam na głowie małą siostrę, mamę, tatę, dom… Raz, mama naprawdę bardzo się na mnie wkurzyła, bo raz stanęłam w obronie siostry…- zrobiłam pauzę- biła… Niemiłosiernie mocno. Biła cały czas. Aż w końcu straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero w szpitalu, naprawdę zmasakrowana. Wtedy zainteresowała się tym policja i zostałam oddana do adopcji. Miałam wtedy 10 lat. Przez cały ten czas obwiniałam o to wszystko siebie. Uważałam, że to moja wina; że to ja postąpiłam niesłusznie, bo w końcu to ja sprzeciwiłam się „mamie”- wzięłam głęboki wdech-  Zaadaptowała mnie właśnie ta kobieta, z którą przyjechałam do Austrii. Wszystko co dotychczas mam i co dotychczas osiągnęłam, zawdzięczam właśnie jej. Tak samo, jak mój brat Natan, który również jest adoptowany. Dlatego właśnie, aż tak  emocjonalnie zareagowałam na te słowa, które mówiłeś o tych dzieciach z trudnych rodzin. Sama to przeżyłam i mimo, że minęło już ponad  10 lat odkąd jestem od tego odizolowana, na samą myśl o tym, chce mi się płakać. Mówię Ci to po to, abyś nie wziął mnie za jakąś psychopatkę, po tym jak się zachowałam- powiedziałam, a chłopak wysłuchał każdego słowa wypowiedzianego przeze mnie.
-Tym bardziej przepraszam- powiedział.
-Już przeprosiłeś, ja wybaczyłam. Jest spoko- uspokoiłam.
-Zdążyłaś zwiedzić już całe miasto?- zapytał, zmieniając temat, przy czym jego czekoladowe oczy błyszczały.
-Nie. Tylko tyle co wczoraj poszłam się przejść kawałek, ale po kraksie z Tobą, wróciłam do domu- posłałam uśmiech.
-Więc ubieraj się- powiedział wesoło, w tej samej chwili wstając z kanapy.
-Nie mam ochoty.
-Masz- powiedział, podając mi moją kurtkę, a ja nawet nie spostrzegłam się kiedy On w ogóle zdążył ją wziąć.
                Błąkaliśmy się po Innsbrucku już od dobrych dwóch godzin. Ale nie żałuję tego. Gregor dokładnie oprowadził mnie po praktycznie całym mieście. Miasto mogło wydawać się małe, ale znajdowało się tu wszystko co było potrzebne do szczęścia. Spacerując wąskimi uliczkami rozmawialiśmy właściwie o wszystkim. Bardzo dobrze rozmawiało mi się z Gregorem. Właściwie tak dobrze, jak mało z kim.
-Lubisz jeździć na nartach?- zapytał chłopak.
-Baaa, uwielbiam. Wręcz kocham. Dlatego też nie mogę się już doczekać wizyty na tutejszych stokach- przyznałam.
-A co byś powiedziała na łyżwy?- zapytał z uśmiechem na ustach.
-Nie, nie, nie! Nie umiem jeździć. Próbowałam parę razy, ale nie za dobrze mi się to udawało.
-To się dobrze składa- powiedział i obrócił mnie o 180 stopni, gdyż za moimi plecami znajdowało się właśnie lodowisko.
-Nie, nie! Jak będę chciała być cała w siniakach, to dam Ci znak- próbowałam się jakoś wymiksować.
-Idziemy- chwycił mnie za rękę i powędrowaliśmy razem w stronę lodowiska. Miałam przez chwilę  nadzieję, że nie będzie mojego rozmiaru łyżew, ale na moje nieszczęście, były. W dość ślamazarnym tempie zapięłam łyżwy i ruszyłam w stronę lodowiska z duszą na ramieniu. Pierwszy mój kontakt z lodem, nie okazał się upadkiem, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem a zarazem osiągnięciem. Zaliczyłam upadek może około pięciu razy, ale to i tak było moje największe osiągnięcie w tej dziedzinie sportu. Gregor- oczywiście perfekcyjnie jeździł na łyżwach. Przyznam, że często zatrzymywałam się obok buli, by popatrzeć sobie na wyczyny chłopaka, które mnie wręcz hipnotyzowały.
-Jeździsz jak łamaga- kpił lekko a po chwili chwycił mnie za rękę, po czym poczułam, jak jakaś siła ciągnie mnie mocno przed siebie, a ja nie mam pojęcia jak się zatrzymać. Zamknęłam oczy, będąca pewną, że zaraz poczuję mocne i bolesne spotkanie z lodem.
-Możesz już otworzyć oczy- usłyszałam. Tak też zrobiłam i wtedy pierwsze co ujrzałam były  duże, brązowe oczy Gregora. Wcześniej nie dostrzegłam, że są one aż tak piękne. Nie mogłam powstrzymać się od podziwiania jego czekoladowych tęczówek. Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę, milcząc. Moje serce jakby zatrzymało się, kiedy dopiero uświadomiłam sobie, że leżę okrakiem na chłopaku. Zrobiło mi się strasznie niezręcznie. Po tym wszystkim chciałam zapaść się pod ziemię. Nie wiedziałam gdzie wlepić wzrok.
-Przepraszam- powiedziałam, wstając z lodu- może już dosyć tych łyżew na dziś?- zapytałam z nadzieją i błaganiem w głosie.
-No dobrze, ale tak łatwo się nie wywiniesz. Następna lekcja już niebawem.
                Dzisiejszy dzień był naprawdę cudny. Po łyżwach wstąpiliśmy jeszcze do kawiarni, aby napić się gorącej czekolady, a później- zmusił mnie do zjedzenia dużej kremówki. Następnie chłopak odprowadził mnie do domu i tak oto zakończył się nasz spacer po mieście. Czułam się, jakbym była pod wpływem jakiegoś silnego narkotyku. Już dawno się tak nie czułam. Nie przejmowałam się niczym. Tylko na samą myśl spotkania z Gregorem, uśmiechałam się. Czemu wcześniej postrzegałam Austrię jako zło? Jestem tu dopiero dwa dni, a wydarzyło się tyle cudownych rzeczy. Na dodatek jutro miało się okazać, czy dostanę ten staż, o którym rozmawiałam z Gregorem podczas rozmowy na obiedzie. Jutrzejszy dzień będzie ważnym, też dlatego, że przyjeżdża Kacper, a mój plan zostanie w końcu zrealizowany. Szybko kręci się wokół mnie to życie… Oj szybko.
Następnego dnia:
                Po raz pierwszy od miesiąca spałam naprawdę dobrze. Zjadłam szybko śniadanie, potem ubrałam się i wyszłam na umówione spotkanie z psychologiem kadry austriackiej. Na miejscu byłam po około 10 minutach jazdy taksówką. Weszłam do dużego budynku i podążając wskazówkami danymi mi przez Gregora, podążyłam w stronę pokoju numer  37. Zapukałam.
-Proszę wejść- usłyszałam zza drugiej strony drzwi. Jak usłyszałam, tak zrobiłam.
-Dzień dobry- przywitałam się. Moje oczy ujrzały szczupłego, wysokiego mężczyznę z krótkimi brązowymi włosami- Ja w sprawie stażu.
-A tak wiem, wiem. Siadaj proszę.
Rozmowa nie należała do łatwych, ale tuż po niej mogłam być zadowolona. Dostałam ten staż, a zacząć miałam już za tydzień, podczas konkursu w Lillehammer, czyli już za dwa tygodnie. Przerażało, ale za razem ekscytowało mnie to. Kiedy szłam już w stronę domu, zobaczyłam, że pod drzwiami stoi Kacper.
-Cześć kochane- wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo a gdy zobaczyłam wyraz twarzy chłopaka, trudno było powstrzymać się od śmiechu.
-Hej- odpowiedział. Ja zaś zaczęłam poszukiwania w torbie kluczy od domu. Jak na złość, nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Diabeł ogonem nakrył. Staliśmy pod drzwiami około pięć minut, nic nie mówiąc do siebie.
-Wybacz, że się spóźniłam, ale miałam rozmowę w sprawie pracy i oczywiście mam tę pracę- pochwaliłam się- wejdź.
-To naprawdę Twój dom?- zapytał, starając ukryć się swoje zaskoczenie- myślałem, że wynajmujesz gdzieś tu pokój, a nie cały dom.
-Przecież mówiłam Ci jak jest. Ten cały dom jest mój i tylko mój. Usiądźmy- powiedziałam z triumfem w głosie.
-No to fajnie Ci tu- powiedział. Od samego początku był jakiś przymulony, według mnie.
-Kacper musimy porozmawiać. I błagam Cię, nie przerywaj mi, jak będę mówić- wzięłam w rękę telefon i otworzyłam zdjęcie, które niedawno przysłała mi Klara- to zdjęcie od Klary, drogi Kacperku. Chce to usłyszeć od Ciebie, nie wnioskować ze słit fotek, które wysyła mi Klara. No już powiedz- powiedziałam głośno i wyraźnie,  każde słowo, patrząc prosto w oczy chłopakowi, którego wyraźnie zamurowało- No dalej. Dawaj. Taki z Ciebie chojrak przed Klarą, a mi boisz się powiedzieć paru prostych słów?
-Mela, no… To…- wydukał.
-Czy to jest normalnie, że najpierw nie odbieracie ode mnie telefonów, a potem Klara wysyła mi zdjęcie, jak się całujecie? No dawaj. Mów. To nie jest żadna zasadzka, czy coś. Po prostu powiedz to, co miałeś powiedzieć w Krakowie. Chcę to załatwić, jak ludzie.
Chłopak nic nie powiedział. Wyszedł jedynie szybko, trzaskając drzwiami. Wiedziałam, że to się tak skończy. Znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że on mi wprost nie powie, że z nami koniec. On nie potrafił otwarcie mówić o uczuciach. Bał się. A co miał na celu mój plan? Uświadomienie mu, że dziewczyn nie traktuje się jak zabaweczki.  To będzie dla niego nauczka na przyszłość. Bo jak można tuż po wyjeździe dziewczyny, nie odbierać od niej telefonów, a potem kazać Klarze powiedzieć o tym, że oni są razem. A Klara? Nie jest wcale lepsza. Gdyby powiedziała, czy normalnie napisała, było by inaczej, ale nie. Ona wolała wysłać do mnie mmsa, w którym ona i Kacper całują się. A może postąpiłam za ostro? Może nie powinnam tego wszystkiego tak rozstrzygać i stawiać chłopaka w niezręcznej sytuacji? Ale fakt, że tutaj przyjechał, świadczy o tym, że nie ma jaj. Nie potrafił nawet odmówić przyjazdu… Nie było mi go szkoda. Od kiedy byłam w Innsbrucku czułam, że to co nas łączyło, to właściwie nie było nic. Co najwyżej jakieś chwilowe omamienie. Zobaczywszy Go dzisiaj w tej sytuacji, kiedy błądził gdzieś nerwowo wzrokiem, czerwienił się, zastanawiałam się jak mogłam z nim kiedykolwiek być. Jedynie szkoda mi przyjaźni z Klarą. Straciłam przyjaciółkę… Znałam ją od samego początku, kiedy zjawiłam się w Krakowie. Pamiętam dzień kiedy się poznałyśmy. Miałyśmy obydwie po 11 lat i poznałyśmy się będąc na pobliskim placu zabaw. Potem żadna ludzka siła nie była w stanie nas oderwać… Do teraz. To był cios, ale starałam się nie myśleć o tym i skupić się na teraźniejszości i przyszłości, która stała przede mną otworem. Chcąc oderwać się od rzeczywistości zabrałam się do przyrządzania obiadu.
-Co gotujesz?- usłyszałam znajomy głos.
-Czy Ty naprawdę nigdy nie pukasz?!- wysapałam przestraszona, gdy zobaczyłam stojącego obok mnie Gregora.
-Poczekaj- powiedział i wyszedł. Po chwili usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.
-Proszę!- rzuciłam, po czym wybuchłam śmiechem. Zaczęłam uwielbiać te jego nieoczekiwane wizyty. To był jego urok, który jakże bardzo mi się podobał.
-Odejdź na chwilę od garów i idziemy- oznajmił.
-Gdzie?
-No słyszałem, że zdobyłaś tę pracę u nas, więc pora najwyższa poznać skoczków- powiedział szczerząc się- a tak w ogóle to gratulacje- powiedział po czym uściskał mnie mocno. Mogłam pozostać w jego ramionach już na zawsze. Naszła mnie taka myśl, że to tutaj jest moje miejsce.
-Serio?!- ucieszyłam się- to poczekaj, tylko się przebiorę- powiedziałam i rzuciłam wszystko.
-Wyglądasz ślicznie. Nie musisz się przebierać- powiedział z uśmiechem.
Nie posłuchałam jednak chłopaka, a tylko spojrzałam na Niego spojrzeniem, które mówiło „Myślisz, że Cię posłucham?” i  po około 10 minutach byłam już  gotowa, a wtedy ruszyliśmy w drogę do kafejki, gdzie miałam poznać skoczków. Kafejka, była mała, ale za to przytulna. Ściany były koloru brązowego, a przez wąskie, ale długie okna, wpadało do pomieszczenia mnóstwo światła. Na ścianach wisiały obrazy, a na każdym stoliku stał wazon żółtych kwiatów. Uroczo.  W stoliku pod ścianą zauważyłam siedzącą grupkę chłopaków. Od razu wiedziałam, gdzie podążyć, spoglądając na Gregora raz na jakiś czas z promiennym uśmiechem.
-To jest Stefan Kraft- powiedział Gregor- to Michael Hayböck, to Thomas Diethart, to Manuel Fettner, a to drugi Thomas z tą różnicą, że to Thomas Morgenstern- przedstawił-  Ale Ty już pewnie o tym wiesz- powiedział. Zaraz po tym przywitałam się z każdym ze skoczków. To byli naprawdę mili, zabawni chłopcy. Rozmawiało się z nimi świetnie. Chociaż ja praktycznie cały czas się śmiałam. Każdym swoim słowem, potrafili w ciągu sekundy mnie rozbawić.
W końcu Stefan, Michael, Manuel, Thomas oraz  Gregor musieli lecieć na  umówione spotkanie z trenerem i zostałam tylko ja i Thomas Morgenstern. Chciałam się jakoś wykręcić, by nie być sam na sam z nieznajomym, ale jakoś nie potrafiłam. Było mi głupio, zwłaszcza, że sam chłopak zaproponował mi, żebym została po tym jak reszta chłopaków pójdzie, byśmy „się lepiej poznali”. Siedząc naprzeciwko chłopaka, dopiero teraz uświadomiłam sobie jak oczy chłopaka są niebieskie. Piękne. I była w nich jakaś iskierka, która tliła się za każdym razem, kiedy patrzyłam na skoczka.
-To więc mówisz, że pochodzisz z Krakowa?- zaczął rozmowę blondyn.
-Tak. Byłeś kiedyś?- zapytałam, wiedząc jaką odpowiedź usłyszę. Dziwnie mi było jednak odpowiadać mu zdawkowo, by nie pomyślał sobie czegoś, co nie jest prawdą.
-Nie. Jeszcze nie- oznajmił- Podkreślam, jeszcze- dodał.
-To zapraszam. Bardzo ładne miasto- powiedziałam-  A czemu Ty nie masz spotkania z trenerem?
-Bo ja już je odbębniłem i teraz mogę z Tobą tutaj rozmawiać. I powiem więcej- nie żałuję.
-Przygotowany do inauguracji sezonu?
-Tak. Myślę, że nie jest tak źle- odpowiedział,  a ja ciągle czułam jego wzrok na swojej osobie. Było mi strasznie niezręcznie. Nie miałam pojęcia gdzie podziać wzrok. Odnosiłam wrażenie, że każdy mój ruch, dygot chłopak dokładnie obserwuje.  Uratowała mnie dopiero wiadomość, którą przysłał mi Gregor. Wibracje były tak dostateczne głośne, że usłyszał je Morgi i  od razu domyślił się wszystkiego.
-Odczytaj- powiedział- Na mnie się nie oglądaj.
 Dostałam szybko telefon z kieszeni i przeczytałam:
„Czekam tuż za rogiem. Wiem, że ratuję Cię z opresji, więc
będziesz musiała się odwdzięczyć-  musisz dać porywać się na  małą wycieczkę.
Gregor. :)
Ucieszyłam się. Przyznam, że kamień spadł mi z serca. W brzuchu poczułam delikatne łaskotanie. Miałam wrażenie, że się unoszę.
-Wiesz, ja muszę już niestety uciekać- powiedziałam ze sztucznym smutkiem w głosie- Do zobaczenia- pożegnałam się i niemal w podskokach opuściłam lokal. Jak było zapowiedziane- Gregor czekał tuż za rogiem. Cel naszej wycieczki? Pokazanie mi jednego ze szlaków turystycznych. Ucieszyłam się niezmiernie. Kochałam takie wycieczki. Mimo to, że byłam cała mokra, zmarznięta i zmęczona, nie żałowałam ani chwili. Zachowywaliśmy się przez chwilę jak dzieci, które uciekły z lekcji i poszły na wagary. Urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki –i wcale nie było tak, jakby każdy przypuszczał, gdyż po żadnej kulce śniegu, która była skierowana w moją stronę, nie pozostawałam Gregorowi dłużna. A na koniec- żałowałam tylko, że nasza wyprawa trwała tak krótko. Było cudownie i  nawet romantycznie. Siedząc w domu z kubkiem gorącej herbaty w rękach, coś do mnie dotarło. Zakochałam się. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego, jak to uczucie, które towarzyszyło mi, gdy Gregor był obok mnie. Kochałam go. Matko, zakochałam się! Wiedziałam też, że ja Gregorowi też nie jestem tak do końca obojętna. Miałam wrażenie, że wszystko co robi, robi dla mnie. Nawet był dla mnie stworzony. Każdym swoim czynem, udowadniał mi, że mu na mnie zależy. A może się myliłam? Odepchnęłam od siebie wszystkie złe myśli. Kochałam tego chłopaka bardziej niż kogokolwiek, chociaż znałam go zaledwie parę dni. Nie wiedziałam nic więcej poza tym. Kocham go. Tyle. To było takie piękne uczucie. Moją sielankę, przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. O nie, to mama! Miałam przecież do niej wpaść, a kompletnie o tym zapomniałam! Wytłumaczyłam się od razu, a potem obiecałam mamie obiad u mnie. Od razu, gdy zakończyłam rozmowę, dostałam smsa. Już miałam nadzieję, że to Gregor i z pośpiechem oraz szerokim uśmiechem na twarzy otworzyłam wiadomość, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu nadawcę wiadomości, czyli Bartka, który napisał:
„Mela… Ona umarła…”
___________________________________________________
Witam! A oto zapowiedziana przeze mnie czwóreczka. :) 
Jeśli czytacie, proszę komentujcie. :D To dodatkowe paliwo do dalszego pisania. ^^ 
Do zobaczenia w piątek! ;*

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 3.



         Stałam bezruchu, wpatrując się w wysokiego i brązowookiego chłopca. Wyglądał on według mnie na około 17 lat. Uśmiechał się, a ja jak idiotka nie potrafiłam odwzajemnić się tym samym gestem.
-Hej- powiedział pierwszy- wiem, my się nie znamy. Lukas jestem, mieszkam domu tuż obok.
-Cześć. Wejdź do środka- powiedziałam i odsunęłam się z przejścia.
-Sory za to najście, ale dziś odwalam robotę komitetu powitalnego- powiedział- dlatego w imieniu moich rodziców, a także i moim, chcę Cię zaprosić na obiad do nas. Jutro, bądź pojutrze. Jak Ci lepiej.
-O- zdziwiłam się- siadaj proszę- wskazałam na kanapę- Zaproponowałabym coś do picia, ale dopiero dziś się wprowadziłam i jeszcze się nie urządziłam.
-Spoko, może nie uschnę z pragnienia- uśmiechnął się- Skąd jesteś?
-Z Krakowa- odpowiedziałam- takie miasto w Polsce. Byłeś kiedykolwiek?
-Nie, ale jak tam macie takie ładne dziewczyny, to chyba przejadę się kiedyś- ponownie się  zaśmiał.
-Bardzo śmieszne. A Ty co? Rdzenny mieszkaniec Innsbrucka?
-Tak. Mieszkam tu całe 16 lat- odpowiedział. Wynikało, więc z tego, że chłopak ma 16 lat, czyli o wiele się nie pomyliłam- Jeśli chodzi o ten obiad, to moja mama Cię tu jeszcze odwiedzi, żebyś nie myślała, że jesteśmy jakimiś psychopatami.
-O to świetna wiadomość- przyznałam- naprawdę jesteście hm…- nie mogłam znaleźć słowa.
-Porządną rodziną i dbającymi sąsiadami? Wiem.
- O właśnie. Wyjąłeś mi to prosto z ust.
-Zawsze tak było, od kąt tylko pamiętam, że zapraszaliśmy sąsiadów na obiad, kiedy się jacyś wprowadzili, czy była jakaś uroczystość. Tradycja, czy coś…
-Aż tylu ludzi się tutaj wprowadzało i wyprowadzało?- zapytałam.
-No sporo ich było, ale niekoniecznie mieszkali  tutaj naprzeciwko- odpowiedział- Dobrze, skoro już Cię powiadomiłem o wszystkim, będę się zbierał.
-Wybacz za to chłodne powitanie, na początku. Zamurowało mnie, jak ktoś zadzwonił do drzwi, a już tym bardziej, jak ktoś za nimi stał. Wiesz- nie znam tu nikogo.
-Spoko. To do zobaczenia- powiedział i wyszedł.
Porządny chłopak z tego Lukasa. Cieszyłam się na wieść, że poznam wreszcie sąsiadów. Nie sądziłam, że pójdzie tak łatwo. Uradowana, zasiadłam na kanapie i wybrałam numer Klary. Nie odbierała, chociaż dzwoniłam nie raz. Wydało mi się to trochę dziwne. Potem następnym w kolejce był Kacper. Też nie odbierał. Nie wiedziałam co jest grane. Przecież mówiłam im, że zadzwonię, po przylocie. Cóż, postanowiłam zadzwonić do równie bliskiego mi przyjaciela- Bartka. Ten, odebrał już po pierwszym sygnale.
-Halo, cześć Bartek.  Co tam?
-Ty mnie pytasz co tam?! To Ty sobie podróżujesz po wielkim świecie, więc najpierw czekam na relację z Twojej strony- usłyszałam głos chłopaka.
Opowiedziałam zatem Bartkowi, jak minął mi pierwszy dzień w Innsbrucku, zaczynając od przylotu, do wizyty Lucasa. Po tej rozmowie, ulżyło mi. Bartek, był osobą, z którą zawsze dobrze mi się rozmawiało, a on- potrafił zawsze dobrze doradzić, jak i wysłuchać. Znałam go od małego dziecka i mimo mojej wyprowadzki do Krakowa, nadal utrzymywałam z nim bliski kontakt. Czułam zarazem zawód ze strony Klary i Kacpra. Ten dzień był jednym z najważniejszych w moim życiu, a oni zawiedli. Nie chciałam myśleć w ten sposób, według mnie samolubnie, ale czasem niektóre sytuacje są gorzką pigułką do przełknięcia. Rozmyślając w ten sposób, zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy. Poczęłam od kuchni, zaopatrując go najpierw w mój ulubiony kubek, sztućce i parę talerzy, bo w większość przyborów kuchnia była już zaopatrzona. Potem przyszła pora na łazienkę- kosmetyki itp., potem salon- postawiłam na półki różne pamiątki oraz wypełniłam szafkę książkami. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, iż nie byłam jeszcze na następnym piętrze domu, co wydało mi się dziwne. Roztargnienie, ot co. Na górze- duża sypialnia, jeden pokój gościnny, garderoba i łazienka. I to nie byle jakie! Ten dom był naprawdę doskonały! Zdałam sobie sprawę, że wreszcie mam coś co jest naprawdę moje. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ponownie zabrałam się do zadomowiania się w nowym domu. Byłam, aż tak zajęta, ze straciłam poczucie czasu i nie wiedziałam, że nadeszła już tak późna godzina. Miałam w planach na dziś jeszcze zakupy, bo przecież coś jeść trzeba, ale ostatecznie musiałam poczekać z tym do jutra. Zażyłam więc gorącej kąpieli i poszłam się położyć. Najdziwniejsze było to, że  ciągle myślałam o tym chłopaku, na którego dziś wpadłam. Bezczelnie wziął ze sobą krzesło i bezczelnie siedział mi cały czas w głowie. Jego oczy… Czekoladowe, błyszczące… Uzależniające. To dziwne, ale gdy nasze ciała dotknęły się poczułam jakby przez moje ciało przeleciał prąd… Poszperałam trochę w Internecie, pooglądałam zdjęcia. Miałam pewność kim jest. Skoczkiem narciarskim. Nie byle jakim. Pamiętam jak zawsze byłam pełna podziwu, gdy patrzyłam na jego skoki, liczne osiągnięcia. Może moja reakcja była taka dlatego, że nie był byle kim? Tak… To pewnie dlatego. Musiałam się jakoś usprawiedliwić, chociaż to nie miało zazwyczaj żadnego sensu. Zasypiałam, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Spojrzałam przez zaspane oczy na wyświetlacz telefonu. To była Klara. Nie miałam jednak ani ochoty, ani siły jej dziś odpisywać. Skoro było by to coś ważnego na pewno zadzwoniłaby, zamiast pisać. Z taką myślą, zamknęłam oczy i wtedy zapadłam w mocny sen.
                Tej nocy miałam okropny sen. Śniło mi się, że jestem uwięziona w jakimś ciasnym i czarnym pomieszczeniu, a zza drzwi dochodziły głosy ludzi, którzy kpili i śmiali się ze mnie. Wśród nich rozpoznałam dwa charakterystyczne głosy. Klary i Kacpra. Sen przerwałam dopiero o 8.00. Dosyć energicznie udałam się do łazienki, a potem do sklepu, by kupić coś do jedzenia. W drodze przypomniałam sobie o wczorajszej wiadomości od Klary, której nie odczytałam. Jak najszybciej zrobiłam zakupy, potem je rozpakowałam i popędziłam na górę po telefon. To jednak nie był sms, tylko mms. Zamarłam. Nie wiedziałam, co myśleć. Szargała mną nienawiść i czarna rozpacz. Dlaczego? Jak mogła? Co to miało znaczyć? Co zrobiłam nie tak? Moja głowa zapełniona była pytaniami, na których nie miałam odpowiedzi. Wtedy opętał mnie nie opanowany gniew, którego ofiarą stał się mój telefon, którym  mocno uderzyłam o podłogę, a ten rozleciał się na kilka części. Po wyładowaniu złości- zaczęłam płakać. Dwie najbliższe mi osoby… Nie, nie… To nie może być prawda. Znowu wybuchłam straszliwym płaczem. Po chwili usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. O nie… Na złamanie karku popędziłam schodami w dół.
-Zaraz otworzę- krzyknęłam, wpadając do łazienki. Musiałam bowiem ogarnąć się trochę. Nie mogłam w takim stanie pokazać się nikomu. W błyskawicznym tempie doprowadziłam się do porządku, co prawda nie całkowitego, ale jednak to było zawsze coś, i otworzyłam drzwi. Za nimi stała wysoka, blond włosa kobieta z uśmiechającymi się do mnie niebieskimi oczami.
-Dzień dobry- przywitała się- jestem sąsiadką. Mój syn, Lukas był wczoraj u Ciebie.
-Witam, witam- powiedziałam lekko łamiącym się głosem- tak, Lukas mnie wczoraj odwiedził i zapowiedział Pani wizytę. Proszę wejść, zapraszam.
-Napije się może Pani herbaty, kawy, wody, soku?- zapytałam siląc się na uśmiech.
-To może wody, jeśli by to nie był kłopot- odpowiedziała siadając na kanapie w moim salonie- Widzę, że już się Pani urządziła.
-Tak. Wczoraj- odpowiedziałam, stawiając szklankę wody na szklanej ławie- I jeszcze chciałam powiedzieć, że nie jestem Pani, tylko Amelia. Dla przyjaciół Mela, Nela i jak kto chce.
Kobieta uśmiechnęła się.
-Miło mi poznać- powiedziała- Mam nadzieję, że przyjdziesz dziś do nas na obiad. Będę ja i dwóch moich synów. Mąż niestety wyjechał w delegację.
-Ależ oczywiście, że wpadnę- odpowiedziałam.
-To mogła by być godzina 14.00?- zapytała.
-Tak, oczywiście. I tak nie mam żadnych planów.
Rozmawiałyśmy ze sobą dobre dwie godziny. Uważałam, że znalazłyśmy wspólny język. Cieszyłam się, że mam takich sąsiadów. To naprawdę mili i ciepli ludzie.
-Dziękuję- powiedziałam, kiedy kobieta zmierzała w stronę drzwi.
-Ale za co?
-Za wszystko. Za zaproszenie na obiad, za miłą rozmowę, a nawet za przysłanie tutaj wczoraj do mnie Lukasa. Naprawdę dziękuję, to wiele dla mnie znaczy.
Kobieta znowu uśmiechnęła się.
-Lukas po wizycie u Ciebie sam mi dziękował, że go przysłałam- zdradziła.
-Ma Pani świetnego syna- powiedziałam
- Moja starsza pociecha, to też dobry chłopak. Tylko szczerze mówiąc czasem przytłacza go rzeczywistość, w której żyje- wyznała- To do zobaczenia.
-Do zobaczenia- odpowiedziałam.
                Ta rozmowa, wzbudziła we mnie poczucie, że jednak jestem silniejsza niż myślałam. W ciągu ułamka sekundy wymyśliłam pewien plan. Znałam Kacpra i wiedziałam jaki jest, co zrobi a co nie. Znałam jego słabości. Znałam mocne strony. Moją wiedzę mogłam umiejętnie wykorzystać. Odpłacę się pięknym za nadobne. Nie dam mu uczucia triumfu. Niech nie myśli, że wygrał. Niech nie żyje złudzeniami. Teraz zaczęłam gorzko żałować, że mój telefon leżał w mojej sypialni, roztrzaskany w drobny mak. Na myśl przyszedł mi Natan. Ubrałam więc tylko buty i kurtę, złapałam taksówkę i pojechałam do brata. Co sobie uświadomiłam w drodze? Nie kochałam Kacpra. Właściwie nie wiedziałam kim on dla mnie był. W ogóle dlaczego ja z nim byłam?
***
                Obudził mnie telefon od mamy.
-Halo- powiedziałem zaspany.
-Cześć Gregor. Wpadniesz dziś do nas na obiad?- zapytała mama- Będzie nasza nowa sąsiadka.
-Nie błagam, mamo. Mam dosyć obiadków z jakimiś nieznajomymi ludźmi.
-Ale ona jest inna. To całkiem fajna dziewczyna. Nawet w Twoim wieku. Lukas ją bardzo polubił, ja z resztą też. No proszę.
-Lukas lubi każde dziewczyny- powiedziałem żartobliwie- Będzie Gloria?- zapytałem.
-Nie. Twojego taty też. Delegacja.
-Dobrze. Przyjdę- coś we mnie drgnęło. Przeczuwałem, że na tym obiedzie coś niezwykłego się stanie. Ale przeczucia są zgubne. Pójdę głównie ze względu na mamę. Nie ma Glorii, taty… Ja będę i nie zawiodę jej. Zawsze chciałem, żeby czuła, że jestem z nią.
-O bardzo się cieszę! To bądź przed 14.00.
-Dobrze, będę.
***
                -No, no ładnie się urządziłeś, braciszku- powiedziałam, stojąc w trochę ciasnym, ale przytulnym przedpokoju mieszkania Natana.
-Wiem- odpowiedział szczerząc się- to jakaś inspekcja?
-Nie. Mógłbyś dać mi jeden z twoich telefonów, bo wiem, że masz ich nieźle w zapasie, a mój się dziś no… zepsuł- powiedziałam.
-A co się stało? Może dasz go do naprawy?- powiedział, kiedy siadaliśmy na twardej kanapie w jego salonie.
-Nie. To może być trochę kosztowne- próbowałam jakoś się wyplątać- spadł mi ze schodów i pewnie się domyślasz jakie z tego zostały skutki.
-Poczekaj chwilę- wstał i poszedł do sąsiedniego pokoju, lecz po chwili wrócił z dwoma telefonami w rękach- ten, albo ten.
-Ten- powiedziałam, biorąc w swoje ręce biały, dotykowy telefon- Dobrze, że Ty aż tak jesteś od nich uzależniony, że masz ich chociaż dwa w zapasie.
-No, ale to się przynajmniej przydają się moje cudeńka- odpowiedział.
-Dzięki jeszcze raz- powiedziałam rzucając się chłopakowi na szyję- naprawdę ładnie się urządziłeś. Ja już będę lecieć. Pa!- powiedziałam w biegu i szybko, prawie, że wybiegłam z mieszkania.
-Rodzina- usłyszałam sarkastyczny głos Natana, już na klatce.
                Kiedy wróciłam do domu, nawet nie ściągnęłam kurtki, tylko od razu popędziłam, by wygrzebać wśród szczątków mojego starego telefonu kartę SIM.
-Jest- powiedziałam na głos. Usiadłam na łóżku i włożyłam kartę na swoje miejsce, zastrzegłam sobie numer, by nie wiedział, że dzwonię akurat ja, po czym wybrałam numer Kacpra.
-Halo- usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
-Hej Kacper- powiedziałam z entuzjazmem- To ja Mela. Mam Ci tyle do powiedzenia!
-Nela, nie mam za bardzo czasu by rozmawiać- powiedział, a w jego głosie czułam skrępowanie.
-Ale czekaj! Powiem Ci najważniejsze! No proszę, proszę- powiedziałam przekonująco.
-Dobrze. Słucham.
-Przyjedź do mnie do Austrii, chociaż na weekend. Mam swój własny dom. To taki prezent od mamy i jest naprawdę cudowny.
-Pisała do Ciebie Klara?- zapytał.
-Nie- skłamałam- ale wracajmy do tematu. Przyjedziesz? Ufunduję Ci nawet bilet.
-Tak, przyjadę. Bilet nie jest konieczny- powiedział, a ja w jego głosie poczułam zrezygnowanie.
-To super! Będę czekać. Pa kochanie- rzuciłam i rozłączyłam się. Byłam dumna z siebie. A zarazem trochę się wstydziłam tej mojej ukrytej przebiegłości… Ale jeśli ja tego nie zrobię, on nadal będzie w taki sam sposób dawał nadzieję innym dziewczynom… Złudną nadzieję… Uśmiechnęłam się promiennie i poszłam się ubierać, gdyż niedługo miałam iść na obiad do moich sąsiadów. Teraz następny problem. W co się ubrać? Nie miałam zielonego pojęcia, bo wcześniej nie miałam problemu z takimi rzeczami. Nie chciałam ubierać sukienki, bo nie cierpiałam chodzić w różnych rodzaju sukienkach, czy też spódnicach. W końcu ubrałam czarne spodnie, dżinsową koszulę, a na to bordowy sweter. Następnie rzęsy lekko musnęłam tuszem, usta bezbarwnym błyszczykiem, ubrałam buty, kurtkę i wyszłam, zamykając za sobą drzwi na klucz.
                W domu moich sąsiadów, od razu jak weszłam, poczułam atmosferę hm… rodzinną? Nie wiem, jak to dokładnie opisać, ale była ona cudowna i sprawiała, że też chciałabym w swoim domu kiedykolwiek utworzyć taką samą atmosferę. Kiedy weszłam najpierw przywitał mnie Lukas, który potem zaprowadził do jadalni. Tam, zasiadłam przy wielkim stole z białym obrusem, nakrytym już po części oraz rozmawiałam w gadatliwym ( bo tej cechy mu odmówić nie można) Lukasem.
-Danie już gotowe- usłyszałam wchodzącą zza drzwi mamę Lukasa, która trzymała w ręce szklane naczynie, a w nim- spaghetti.
-Lubisz?- zapytał Lukas wskazując na naczynie.
-Tak i to bardzo. Zastanawia mnie tylko jedno. Skąd wiedzieliście, że mam ochotę akurat na spaghetti?- przyznałam z uśmiechem.
-A co by miała dziewczyna innego powiedzieć?- wtrącił się pewien wysoki mężczyzna, z którym już raz spotkałam się w Austrii. To był właśnie Gregor Schlierenzauer Czyli wychodziło na to, że ja teraz znajdowałam się w domu Schlierenzauerów.  O matko… Zawsze miałam szczęście do sąsiadów. W Krakowie mieszkałam bowiem tuż obok jednego z moich nielicznych wrogów. Anka miała na imię. Ciągle miała o coś do mnie pretensje. Dziewczyny powtarzały mi, że zazdrości, jednakże ja nie rozumiałam dlaczego ja padłam jej ofiarą.
-To nieprawda. Naprawdę mam ogromną ochotę na spaghetti- powiedziałam, aby nie wyszła z tego jakaś niezręczna sytuacja- Jeśli można to podwójną porcję poproszę- uśmiechnęłam się.
Wkrótce kobieta nałożyła każdemu danie, które było naprawdę genialne.
-Mela, czego się napijesz?- zapytał Lukas, pomagając zbierać talerze ze stołu swojej mamie- może być sok?
-Tak, oczywiście- odpowiedziałam. Wtedy Lukas razem ze swoją mamą poszli do kuchni, by zanieść naczynia oraz przygotować coś do picia. Ja zostałam przy stole razem ze starszych synów mojej sąsiadki. Siedzieliśmy na przeciwo siebie. Raz na jakiś czas spoglądaliśmy sobie w oczy. Moje serce dudniło jak oszalałe. Panowało tylko niezręczne milczenie. On patrzył się na mnie, ja na niego. Chciałam coś powiedzieć, ale kompletnie nie miałam pojęcia co. Wydawał się być inny niż swój brat, czy mama. Chłodny i niedostępny. Jednakże w głębi czułam, że jest inny, bardziej wyjątkowy od wszystkich innych facetów. Zastanawiało mnie co mnie tak do niego przyciągało. Była jakaś niewytłumaczalna siła, która sprawiała wrażenie, że czułam, iż znam go bardzo dobrze. Wręcz na pamięć… A było przecież całkowicie inaczej.
 Wkrótce ku mojemu szczęściu, Lukas wraz ze swoją mamą wrócili.
-Ktoś umarł?- zapytał Lukas- taka tu cisza.
-Tak jakoś wyszło- odpowiedział chłopak.
-Mela, a Ty jakie masz plany na przyszłość?- zapytała kobieta.
-No właśnie żadnych- przyznałam skrępowana- przydałby mi się teraz staż, ale nie wiem w ogóle jak zacząć się o niego starać.
-Jako kto?
-Psycholog sportowy- odpowiedziałam krótko, po czym łupnęłam łyk soku.
-Czyli koniecznie musisz pracować ze sportowcami?- drążyła dalej.
-Nie. Mogę również na przykład z aktorami.
-Możesz zgłosić się do naszego psychologa z kadry- zabrał w końcu głos Gregor- może Ci się uda.
-Naprawdę?- ucieszyłam się.
-No tak. O ile jeszcze wiesz, czym się zajmujemy.
-Wiem więcej niż Ci się wydaje- odpowiedziałam.
-To interesujesz się sportem?- zapytał Lukas.
-Tak. Kocham sport. Grałam nawet w drużynie żeńskiej w piłkę nożną.
-To czemu przestałaś?- zainteresował się Lukas.
-Szkoła- odpowiedziałam krótko.
-Skokami też się interesujesz?- zapytał Gregor.
-Tak. Od małego. Byłam na praktycznie każdych zawodach, jakie odbywały się gdzieś w naszej okolicy.
-Ale fajnie- powiedział z entuzjazmem Lukas.
-To skąd Ty pochodzisz?- zapytał ponownie starszy z braci.
-Z Krakowa. Takie miasto w Polsce, może znasz- posłałam mu uśmiech.
-Znam. Mamo, a co z Glorią? Wiadomo już kiedy przyjedzie?
-Nie. Rozmawiałam z nią ostatnio, ale ona sama właściwie nie wie co dalej- odwróciła się w moja stronę- Gloria, to moja najstarsza córka. Jest na swojej „życiowej misji”.
-Pomaga dzieciom z trudnych rodzin- powiedział Lucas.
-I przez to zaniedbuje swoje własne życie. Zawaliła szkołę, dobrą pracę – udzielił się Gregor.
-Takim dzieciom należy pomagać. One same są bezbronne- powiedziałam w końcu ja.
- Ale wszystko z umiarem- odpowiedział- Nie może być tak, że ona żyje życiem pewnej ośmiolatki maltretowanej w domu przez rodziców. Pomagać należy i naprawdę szkoda mi z całego serca tych dzieciaków, ale… Mam o tej działalności Glorii złe zdanie.
W tym czasie wróciły wszystkie wspomnienia. Czułam jak w moich oczach gromadzą się łzy.
-Ciekawe co byś powiedział, gdybyś to Ty był w takiej sytuacji. Nie miałbyś nic. NIC- dokładnie podkreśliłam to słowo- Kiedy każdego dnia musiałbyś się zajmować sobą, rodzicami i siostrą. Przeżywał ciągle upokorzenia i poniżenia. Gdyby Twoja własna matka każdego dnia wypominała Ci, że przez Ciebie zmarnowała sobie życie. Wbrew pozorom, dzieci także potrafią czuć!- powiedziałam nieco głośniejszym tonem niż zwykle- Przepraszam, ja już się będę zbierać. Dziękuję bardzo za pyszny obiad. Mam nadzieję, że kiedyś się odwdzięczę-  zwróciłam się do kobiety i wyszłam a wręcz wybiegłam, nie ubierając nawet kurtki.
                Głupio się zachowałam, wiem. Staram się być silna, ale na wspomnienie z tamtych lat nie potrafię. Ponownie zaczęłam przeżywać to wszystko od początku. Pomimo tego, że minęło wiele lat, byłam starsza, dojrzalsza; miałam prawdziwą rodzinę i nie było możliwości, żeby jeszcze kiedyś je spotkać, nadal bolało… Tego nie da się zapomnieć. Przynajmniej ja nie potrafiłam. Ta drzazga każdego dnia dawała się we znaki. Czasem bardziej, czasem mniej, ale jednak…
 Po dwóch godzinach spędzonych sam na sam w domu, uspokoiłam się. Wytłumaczyłam sobie, że to już było, że już nigdy nie wróci, że już jestem innym człowiekiem. Ale zawsze było z tym trudno. I oczywiście zdawałam sobie sprawę, że tych tłumaczeń było naprawdę wiele i zawsze legły w gruzach kiedy przyszło co do czego…
-Przepraszam.
Usłyszałam męski głos, tuż za moimi plecami. Podskoczyłam ze strachu, zrywając się z kanapy.
-Nigdy nie dzwonisz, ani nie pukasz do drzwi?!
-Nie, kiedy chcę kogoś przeprosić. Zachowałem się jak palant.
-Nie zaprzeczę. Pewnie Twoja mama kazała Ci tutaj przyjść i mnie przeprosić. Uznajmy, że sprawy nie było i udawajmy, że się nie znamy.
-Nie chcę- odrzekł- Przepraszam- usiadł na kanapie- reaguję tak na to, bo cholernie brakuje mi Glorii, wiem, jak mama cierpi, gdy jej nie ma. Lucasowi też jej brak. A o tacie nie wspomnę. Przepraszam.
Zrobiło mi się strasznie szkoda Gregora, mimo wszystko co powiedział, myślał. Był taką osobą, na którą nie potrafiłam być zła; mieć coś do zarzucenia. Wydawało mi się, że znam go doskonale. Na pamięć. Ze świstem wciągałam powietrze, którym również on oddychał.
-Dobrze. Nic się nie stało- powiedziałam przysiadając się- To, że tutaj przyszedłeś to już duży gest z Twojej strony- a przede wszystkim cholernie ogromna sprawa dla mnie.
-Ale wcześniej jednak zachowałem się jak dupek.
-Nie zaprzeczę- uśmiechnęłam się- Ale ja też zareagowałam zbyt emocjonalnie. Mam niemiłe wspomnienia- powiedziałam z lekko drżącym głosem, przybierając poważny ton głosu.
-Rozumiem- powiedział- To ja już nie chcę Ci zawracać głowy, będę się zbierał.
-Czekaj, Gregor. Chcę Ci powiedzieć, czemu tak zareagowałam- teraz albo nigdy. Teraz oddzielę przeszłość grubą kreską. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam, wiem, lecz czułam, że teraz nadeszła odpowiednia chwila. Wzięłam głęboki wdech i wydech i zaczęłam swoją historię, zdajając sobie sprawę, że chłopaka to może wcale nie interesować. Jednakże jak raz o tym powiem, powiem drugi raz, natomiast jak powiem drugi, opowiem i trzeci, ucząc się z tym żyć.
_____________________________________________________
A oto jestem ja razem z trójeczką.! :D Mam nadzieję, że nie pośniecie czytając. :D
Chciałam jeszcze bardzo podziękować za pierwsze komentarze, które pojawiły się na blogu. :) To dla mnie naprawdę wielka sprawa i jeszcze raz bardzo dziękuję oraz zachęcam do dalszego komentowania. :3
Następny rozdział postaram się dodać we wtorek. ^^