piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2.



          Kacper, nie strasz mnie. Po prostu powiedz wprost, co się dzieje.
-Wyjeżdżasz- powiedział, a w jego głosie wyczułam lekkie jęknięcie.
-Tak. Już dziś- odpowiedziałam. Nadal miałam nadzieję, ze Kacper się tylko ze mną żegna i zaraz zapowie wizytę u mnie w Innsbrucku.
-Tak wiem. Nasz związek tego nie przetrwa. Musisz jechać? Masz przecież 20 lat! Możesz decydować sama o sobie.
-Kacper… Przecież wiesz, że to nie jest tak… Mama powiedziała, że musi nas zabrać ze sobą chociaż na chwilę, żeby ani ona, ani my nie żałowali, że zmarnowaliśmy jakieś nowe szanse, które tam na nas czekają, bądź nie.
-Mama, mama, mama…- powiedział lekko oburzony.
-Ona chce dla nas dobrze! Nie masz pojęcia ile ona dla mnie zrobiła. Nie chce jej ranić- tym razem z moich oczu pociekły słone łzy. Nie potrafiłam ubrać w słowa tego co czułam.
-Dobrze, już dobrze, nie płacz- objął mnie ramieniem- Mela, to raczej koniec, nie uważasz?
-Nie- odpowiedziałam zdecydowanie- jest Internet, są dłuższe weekendy, wakacje, ferie… Będziesz mnie odwiedzać, ja Ciebie. Nie zamierzam zostać tam na wieczność…
-Naprawdę, tak uważasz?
-Tak… Ale jeżeli chcesz się tak łatwo poddać, to ok- powiedziałam, po czym wstałam z ławki i ocierając kapiące łzy, ruszyłam przed siebie.
-Nie chce! Nigdy nie będę chciał się poddać! Jesteś tylko TY- ostatnie słowo wyraźnie podkreślił.
Ukryłam twarz w dłoniach.
-Możesz się mnie spodziewać podczas  przerwy świątecznej w Austrii- zmusił się do uśmiechu.
Nic nie mówiąc rzuciłam mu się na szyję, on również odwzajemnił uścisk.
                Szliśmy już do mojego domu. Musiałam się bowiem jeszcze spakować. Co prawda większość rzeczy spoczywała już w walizkach, lecz parę rzeczy zawsze znajdzie się do dopakowania.
-Pojedziesz ze mną na lotnisko?- zapytałam.
-Nie dam rady, niestety… Muszę iść no.. odebrać z przedszkola brata- odpowiedział. Nie kryłam swojego rozczarowania, ale uszanowałam decyzję Kacpra. Wiedziałam, ze to tylko wymówka. Nigdy nie odbierał brata z przedszkola, nawet kiedy była konieczność, a już tym bardziej nie wtedy, gdy jego starsza siostra przyjechała do Krakowa, a jego mama miała urlop. Może po prostu nie chciał się ze mną żegnać?
-To do zobaczenia, Mel- powiedział.
-A buziaka na pożegnanie?- zapytałam, patrząc w jego zielone oczy oraz obejmując go w pasie.
Chłopak zaśmiał się, pocałował mnie w czoło i odszedł bez słowa. Było to dla mnie nieco dziwne. Nie miałam siły na nic więcej.
                Dochodziła godzina 12.00. Siedziałam już na swoim miejscu w samolocie, czekając na nieznane.
-I jak? Jest stresik?- przysiadł się do mnie Natan.
-Nie wcale, nic, a nic…
-I kogo Ty okłamujesz młoda?- powiedział, po czym chciał wstać, lecz ja chwyciłam go za kurtkę.
-Natan, a Ty po co jedziesz?- zapytałam.
- Po to samo, co Ty- odparł nieco ponuro i wrócił na swoje miejsce.


Lot minął spokojnie. Lecieliśmy około półtorej godziny. Jadąc po ulicach Innsbrucka, nie mogłam oderwać oczu od pięknych widoków. Miasto, zewsząd otaczały góry.
-Jak na razie fajnie- szepnęłam, zachwycając się widokiem gór. Kochałam góry. Nawet podczas wakacji, odmawiałam wyjazdu nad morze, czy jakieś jezioro, tylko po to, aby móc pozwiedzać góry. Moje słowa, wychwyciło czujne ucho, siedzącej obok mnie, mamy.
-Wiedziałam, że Innsbruck Ci się spodoba.
-Ciekawe, co powie jak się dowie, już co zaplanowałaś- powiedział półgłosem Natan.
-Co?- zdziwiłam się.
-Oj Natan, bądź już cicho- rozkazała mama- spokojnie Mela, spokojnie- powiedziała i promieniście się do mnie uśmiechnęła.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale dałam sobie z tym już spokój. Co ma być to będzie. Tylko takie myślenie, trzymało mnie jakoś przy życiu. Miasto nie wydawało się jakieś zimne, nieznane, chociaż w zasadzie wcale go nie znałam, ale poczułam atmosferę tam panującą i odpowiadała mi ona. Mimo to, bałam się, ale to chyba był normalny strach, przy takich wyprowadzkach. Tylko, dlaczego akurat teraz zdałam sobie z tego sprawę?
-Jesteśmy już na miejscu- oznajmiła mama.
Wysiadłam z auta. Moim oczom ukazał się biały, dwupiętrowy dom, w naprawdę ładnej okolicy.
-Jest jeszcze lepszy, niż mi opisywałaś- powiedział Nathan.
-Czy możecie mi to wszystko wytłumaczyć?- zniecierpliwiłam się.
-No dobrze, dobrze. On- wskazała na dom- należy do Ciebie- powiedziała po czym wręczyła mi klucze.
-To jakiś żart?
-Nie- wtrącił się Natan- zaprosisz nas do środka? Tylko tak będziemy sterczeć na dworze?
Lekko naburmuszona zabrałam klucze z dłoni mamy, wzięłam jedną ze swoich walizek i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się duży i jasny przedpokój. Weszłam dalej. Zobaczyłam małą, ale wszechstronną kuchnię, a jeszcze dalej- duży i również pełen światła salon. W nim- duża czarna kanapa, drewniany regał na książki, szklana ława oraz ogromny telewizor plazmowy.
-A Wy gdzie będziecie mieszkać?- zapytałam, ukrywając swoją radość oraz zaskoczenie.
-W miejscowości tuż obok. W Zirl- odpowiedziała łagodnie mama.
-A Natan?
-A ja też w Innsbrucku. Zainwestowałem w mieszkanie.
-Ciekawe, skąd miałeś kasę na mieszkanie- zakpiłam lekko z brata.
-Zarobiłem trochę, trochę ze stypendium muzycznego…
-I trochę mama- wtrąciła się właśnie mama.
-No też- zaśmiał się Natan.
-My już będziemy się zbierać. Ty idź się rozpakuj i co tam jeszcze chcesz, a wpadnij jutro do mnie na obiad- powiedziała mama, po czym mocno mnie uścisnęła i obydwoje z Natanem wyszli z mojego domu. Mojego domu. MOJEGO domu. Jak to dziwnie, a zarazem wspaniale brzmiało. Nie czekając na nic, powędrowałam do łazienki, wzięłam kąpiel, przebrałam się i wyszłam zwiedzić miasto. Zwiedzając piękne i stare uliczki, mijąc dziesiątki ludzi, a na dodatek obserwując piękny widok gór, zaczęłam… tęsknić. Co prawda minęło dopiero około 5 godzin od przyjazdu do Innsbrucka, ale już odczuwałam brak Klary i Kacpra. Wyciągnęłam telefon z kieszeni z zamiarem zatelefonowania do Klary. Wybierałam już numer do przyjaciółki, kiedy poczułam, że weszłam w kogoś. Upadłam, uderzając o zimną, wybrukowaną, ziemię.
-Przepraszam- usłyszałam i zobaczyłam chłopaka, który podaje mi dłoń.
-Nic się nie stało- powiedziałam lekko oszołomiona. Upadek naprawdę bolał. Spojrzałam wówczas na twarz mężczyzny. Wydała mi się dziwnie znajoma, chociaż to było właściwie niedorzeczne.
-To dobrze. Jeszcze raz przepraszam- powiedział pomagając mi wstać i ruszył dalej przed siebie.

-Dziwne- powiedziałam sama do siebie. Cóż, pierwsze koty za płoty. Pierwsza rozmowa niemieckojęzyczna z człowiekiem z tej okolicy, była już za mną. W takiej chwili nie żałuje się godzin, które spędziło się studiując język niemiecki. A było ich trochę, oj było… Szłam dalej, może nadal nieco oszołomiona, zastanawiając się kim był ten nieznajomy. Znałam go, wiedziałam to. Wydawało mi się, że to właśnie był Gregor Schlierenzauer.

Baaa, byłam wręcz tego pewna. Interesowałam się skokami nie od roku, czy dwóch, lecz dziesięciu. To imię zna akurat każdy szanujący się fan skoków narciarskich.  Chyba, że powoli traciłam zmysły. Cała chęć porozmawiania z Klarą, jakoś ode mnie odeszła i zmogło mnie zmęczenie. Postanowiłam wrócić do domu, myśląc o tym co będę robić dalej ze swoim życiem.
                Po 10 minutach byłam w domu. Potem tylko położyłam się na miękką kanapę i włączyłam telewizję. Niestety nie było nic interesującego, więc postanowiłam zadzwonić do mamy, zapytać jak czuje się nie nowym miejscu. Rozmowa z mamą, jak zwykle poniżej 30 minut się nie kończyła. Następnie wybrałam numer Natana, z którym także przegadałam ładne 15 minut. Potem- zmogła mnie nuda, postanowiłam więc coś ugotować. Zwlekłam się poczwarnie z kanapy i ruszyłam z stronę kuchni, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przestraszyłam się. Nie miałam pojęcia kto to mógł być. Nikogo tutaj nie znałam, a miałam gwarancję, że to nie mama, ani Natan. Z duszą na ramieniu podeszłam do drzwi i zamiast najpierw zobaczyć kto stoi za nimi, z impetem je otworzyłam.


6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, robi się ciekawie :)
    czekam na kolejny i zapraszam
    pomimowszystkokocham.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz u mnie:** Zostawiałaś linka do siebie i tak oto jestem. GREGOR SCHLIERENZAUER, hmm.. Jeśli to naprawdę okaże się on, co wszystko na to wskazuje, to wiesz, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, prawda? I, czy tylko ja mam wrażenie bądź przeczucie, że tym kimś kto puka do drzwi może być ów skoczek? Bo to na pewno nie Natan, ani mama Amelii, więc może :-)
    A, i jeśli możesz pisz dłuższe rozdziały!^^
    PS/ Blog już w czytanych, więc będę na bieżąco.

    http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. No ciekawe, kto stał za drzwiami ; D
    Gregor ; D Lubię Gregora, więc lubię Twoje opowiadanie ; )
    Zapraszam też do siebie, gdzie również znajdziesz skoczną historię ; ) http://fight-for-this-feel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za poinformowanie mnie o Twoim blogu, bo nie dotarłabym do niego...:)
    Robi się coraz bardzie ciekawie. :) ciekawe kto stał za drzwiami...hmm za Gregorem nie przepadam, ale opowiadania o nim lubię czytać, więc na pewno będę dalej śledzić losy Amelii :)
    Pozdrawiam i zapraszam na 13:
    http://czy-to-jest-przyjazn.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku jakie świetne opowiadanie. Bardzo dziękuję za linka. Ciekawie się zaczyna, mi się podoba. Yh kim może być ten niespodziewany gość? Może to Gregor z ciastem, by przywitać nową sąsiadkę? Zaciekawiłaś mnie. Czekam na dalszą część. Pozdrawiam i życzę dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej :)
    Bardzo fajne opowiadanie. Zapowiada się bardzo ciekawie i interesująco. I znowu Gregor. Coś czuję, że to on czeka za drzwiami. Bardzo mi się podoba.
    Wpadnij do mnie, też o Gregorze :D
    http://iskra--nadziei.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń