niedziela, 23 marca 2014

Epilog.



-Amelko, wyjdziesz za mnie?- zapytał w końcu zdecydowanie i przyklęknął obok mojego łóżka. To były oświadczyny. Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości. Oświadczyny! Dopiero teraz to do mnie dochodziło. Patrzyłam na chłopaka, zwlekając z odpowiedzią, a iskierki w jego oczach widziałam iskierki, które gasły z każdą sekundą zwlekania z udzieleniem odpowiedzi. Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, by powiedzieć co czuję… Język stanął mi kołkiem w gardle. Zdałam sobie sprawę, że nie kocham go w taki sposób, żeby z nim być… Poza tym to i tak teraz nie miało sensu. Niedługo i tak umrę… Miałam sobie za złe, że tak długo  z tym zwlekałam, tylko dawałam złudną nadzieję… Nie powinnam. Zabawiłam się uczuciami niewinnego człowieka, który mnie pokochał. Jestem okropna… Może gdzieś głęboko wewnątrz siebie chciałam, żeby inni też cierpieli tak samo jak ja po stracie Gregora?
-Maciek… Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałował…- wydukałam.
-Nie będę żałować. Nigdy.- odpowiedział z zaskakującym zdecydowaniem w głosie.
-Maćku, wstań…- kazałam.
-Czy zostaniesz moją żoną?- drążył dalej, nie słuchając mojej prośby. Był tak strasznie zdeterminowany… Na dodatek dostrzegałam takie uczucie, iż chłopak jest właściwie pewien, że usłyszy pozytywną odpowiedź.
-Nie!- odpowiedziałam a zaraz po tym rozpłakałam się jak małe dziecko. To jedno słowo, które wydostało się z mojego gardła paliło jak silnie żrący kwas. Przez łzy widziałam jeszcze jak zrezygnowany chłopak siada na krzesełku tuż przy moim łóżku. Jak teraz miałam spojrzeć mu w oczy? Byłam zaskoczona, że chce jeszcze widzieć mnie na oczy…
-Nigdy nie będę dostatecznie dobry jak on?- zapytał gorzko, wyraźnie wypowiadając z obrzydzeniem ostatnie słowo.
-Problem tkwi we mnie!- powiedziałam ocierając ręką łzy kapiące ciągle z moich oczu, których napływu nie mogłam powstrzymać.- Ja nie potrafię żyć z nim i bez niego! To beznadziejne, wiem…
-Kim byłem dla ciebie przez ten cały czas?- spojrzałam na niego wzrokiem wyrażającym „Za kogo mnie masz?”.- Teraz mogę zapytać… Nie mam nic do stracenia…- mówił w taki sposób, że przez sam jego ton chciało mi się jeszcze bardziej płakać. Jak to jest, że w ciągu krótkiej chwili może się kogoś szczerze znienawidzić? Bo przecież Maciek mnie znienawidził…
-Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam w Zakopanem…- zaczęłam swój monolog.- Coś kazało mi cię poznać za wszelką cenę. Nawet kiedy odrzuciłeś mnie, ja nadal walczyłam, zauważyłeś?- spojrzałam na chłopaka rozpaczliwie.- Potem myślałam o tobie w dzień i w noc. Później właściwie samo wyszło, że byliśmy razem. Czas spędzony z tobą zawsze traktowałam jak dar od losu.
-Ale ja nie jestem Schlierenzauerem…- bąknął złośliwie, nadal patrząc mi w oczy.
-Nikt nim nie jest…- jąknęłam.-  Ale rozmawiamy teraz o nas, prawda? To problem tkwił we mnie. To ja nie umiałam zapomnieć a ty tyle dla mnie zrobiłeś…
-Kiedy mówiłaś, że mnie kochasz, to kłamałaś?
-Nie!- powiedziałam zdecydowana.- Bo ja cię kocham. Kocham…- szepnęłam.- Tylko na swój inny, odmienny, wyjątkowy sposób. Może jak brata… Nie wiem… Od samego początku było między nami coś, czego nie potrafiłam zrozumieć.
I po chwili w sali pojawił się Gregor. Przyszedł. Wybrał nienajlepszą chwilę… Jednak nawet to mi nie przeszkadzało. Zaczęłam cieszyć się jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka. Teraz już mogłam umrzeć. Najważniejsze, że widziałam go przed śmiercią… Spełniło się moje marzenie. Drgnęłam, co wyczuł Maciek. Uśmiechnęłam się promiennie, tak jakbym nigdy nie była chora. Obecność Gregora podziałała na mnie w niesamowity sposób. Niepojętny raczej dla nikogo. Nawet dla mnie samej… Maciek spojrzał na mnie swymi brązowymi oczami, po czym wstał i przed wyjściem klepnął po przyjacielsku Gregora w plecy. Zarówno ja, jak i on byliśmy strasznie zdziwieni tym gestem. To taki niecodzienny i wręcz dziwny widok.
-Maciek!- krzyknęłam, a chłopak w miejscu się zatrzymał, patrząc na moją osobę swymi smutnymi oczami.- Wspomnij o mnie czasem ciepło… Chociaż nie wiem czy to możliwe…- dodałam zakłopotana.
-Zawsze będę cię bardzo ciepło wspominać. Pamiętaj, że cię kocham, Mela…- powiedział a przed tym zerknął na mnie po raz ostatni, a ja miałam wrażenie, że się tak śpieszy, gdyż nie wiedział czy zaraz ta rozpacz, która w nim buzowała, nie wybuchnie. W sumie to nie dziwię mu się… W takich chwilach najlepiej jest zostać samym ze sobą. Ma się czas, kiedy można wszystko sobie poukładać bez żadnego udawania przed drugą osobą…
-Powodzenia!- uśmiechnęłam się do Macieja.- Podbij cały świat skoków!- dodałam wesoło.- Mogę mieć do ciebie prośbę?- zatrzymałam go po raz drugi.
-Słucham…- mówił, siląc się na normalny ton głosu, lecz nie udało mu się. Przejrzałam go.
-Przytul mnie. Tak mocno, jak tylko ty potrafisz…- wyszeptałam.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, podszedł do mnie, po czym mocno, i z taką czułością jak dawniej, przytulił do siebie. Kochałam go… Tego byłam pewna, ale inaczej. Może jak brata? Chyba tak.  Łączyło nas coś, czego nie potrafiłam zrozumieć sama przed sobą, jakże dziwnego i niewytłumaczalnego.
-I jak się trzymasz?- zapytał Gregor, tuż po wyjściu Maćka. Z troską odgarnął moje włosy na bok, by mi nie przeszkadzały. Był taki kochany.
-A jak mogę się czuć?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, tym razem bez udawania, jak to robiłam przed każdym, kto mnie wcześniej odwiedził.
-Wybacz… Głupie pytanie…- skarcił się i zaraz po tym zapanowała między nami cisza, lecz nasze spojrzenia mówiły sobie wszystko. Nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumieć.
-Gregor…
-Mela…- zaczęliśmy w tym samym czasie. Obydwoje trochę speszyliśmy się wynikłą sytuacją.
-Umieram…- wyznałam, jemu jako pierwszemu, co mnie dręczyło. Niby pogodziłam się z faktem, ale bałam się. Najzwyczajniej w świecie się bałam.
-Nie… Nie… Mel, ty nie umrzesz… Nie możesz…- mówił dukając, a w jego oczach zauważyłam łzy.- Nie chcę… Nie będę żyć na świecie, na którym nie ma ciebie!- powiedział, właściwie trochę przy tym piszcząc.
-Nawet tak nie mów! Po mojej śmierci masz żyć długo i szczęśliwe, jasne?!- zirytowałam się i również podniosłam lekko głos.
-Kocham cię!- mówił jeszcze ton głośniej.- Kocham cię najmocniej na świecie! Miłością, jaką jeszcze nikt na świecie nikogo nie kochał… Mela, nie umrzesz…- wyszeptał, chwytając moją rękę, z jakże ogromnym wyczuciem, troską a zarazem pragnieniem. Zupełnie tak, jakby pragnął poczuć mój dotyk…
-Nie prawda.- oznajmiłam pewna swego.- Tak kocham tylko ja… I to ciebie. Nigdy nie sądziłam, że jedno spojrzenie wystarczy bym już nigdy o tobie nie zapomniała…- odrzekłam ochryple, a w moich oczach zgromadziły się łzy. Łzy wzruszenia… On mnie kochał… To co poczułam, kiedy to usłyszałam w tej chwili, było niewytłumaczalne. Tak, jakby wszystkie siły życiowe do mnie wróciły… Ogarnęło mnie wszechobecne uczucie, że coś odzyskałam. Coś ważnego. Coś, za czym strasznie tęskniłam. Tylko… Za późno.
-To co mówiłem w Polsce…- zaczął kłopotliwie.- To naprawdę nie była prawda. Już nie wiedziałem po prostu jak się bronić przed tym uczuciem, którym obdarzałem właśnie ciebie. To co ze mną zrobiłaś przerażało mnie. Widziałem, że się oddalasz a ja nie mogłem być przy tobie… To przez tą całą pompę… Sponsorów, dziennikarzy… Nie chciałem i ciebie narażać na tą rzeczywistość, wśród tych hien, dla których nie liczy się ludzka prywatność…
-Dobrze… Już dobrze…- uspokajałam chłopaka, gładząc jego kasztanowe włosy.
-Nie możesz odejść… Obiecałaś jechać ze mną za rok na ten cholerny obóz!- mówił przez łzy, a przez to ja również całkowicie się rozkleiłam i razem płakaliśmy bezradnie, zupełnie jak małe dzieci.
-Jedno wiem… Nie poddam się…- wycedziłam.- Nie teraz. Teraz mam powód, żeby żyć.- może było to zupełne głupstwo, powiedziane pod wpływem chwili, ale jakoś dziwnie dodało mi sił.
-Zawsze go miałaś!- naskoczył na mnie.
-Nie.- powiedziałam przecząco.- Po co miałam żyć, jak wiedziałam, że mnie nie kochasz? Po co było mi takie życie? Przez ten cały czas, nie miałam nawet siły na kolejne dni…  Dziura w moim sercu nie dawała mi spokoju… Zabijała jeszcze bardziej niż choroba.
-Gdyby nie ja, żyłabyś…- zakrył twarz w dłoniach.
-Tak miało być… Nie byliśmy sobie pisani…- spod moich powiek uwolniła się pojedyncza łza.- Najgorszy był fakt, że musiałam pogodzić się z tym, że tylko w najpiękniejszych snach, mogę być z tobą…- zrobiłam pauzę.-  Muszę ci coś powiedzieć…- zebrałam się na odwagę- A nawet dwie rzeczy. Nie chcę byś dowiedział się od innych…- posłał mi pytające spojrzenie. Ale nie tylko pytające… Rozżalone, zrozpaczone, obłędne, smutne spojrzenie.- To pierwsza sprawa, to nie podjęłam się leczenia…
-Mela!- spojrzał na mnie niedowierzając. Musiałam mu się do tego przyznać. Nikomu innemu o tym nie powiedziałam. Dotychczas przyjmowałam tylko leki, które miały jakkolwiek uśnieżyć mi ból oraz jakoś normalnie doprowadzić do śmierci.
-A druga sprawa to…- nie wiedziałam jak to powiedzieć. Męczyłam się sama ze sobą. Do tego czasu właściwie się z tym nie pogodziłam.- Byłam w ciąży… O mało co nie zostałbyś ojcem.
Cały czas trzymaliśmy się za ręce. Chłopak patrzył na mnie ciężko oddychając. Jak to jest, że ludzi dopiero w takich chwilach stać na wyrażanie własnych uczuć? Dlaczego tak późno dostrzegłam, że chcę żyć chociażby dla jednego widoku Gregora? Dlaczego nie potrafiliśmy być razem, skoro nie widzieliśmy poza sobą świata?
-Zawsze kiedy siedzę na belce startowej wspominam nasze pierwsze spotkanie…- zaczął łamiącym się głosem.- Wtedy ty jesteś moim aniołem, który niesie mnie coraz wyżej i dalej…
Zaśmiałam się. Teraz czułam się tak dobrze. Nic nie ukrywałam, o nic się nie starałam… Byłam sobą.  Nie chciałam tego tracić, ale to już nie zależało od mojej woli. Zaraz nadejdzie mój  koniec. Czułam to. To głupie i bezmyślne z mojej strony… Obiecałam, że będę walczyć dopiero teraz… Śmieszne, prawda? Jednakże dopiero teraz miałam motywację, by żyć. Umrę na własne życzenie. To mój błąd. To ja nie chciałam żyć i nie podjęłam się trudów leczenia.
Nagle poczułam, że ból mojej głowy z sekundy na sekundę, staje się coraz bardziej nie do wytrzymania. Było mi strasznie duszno. Przed oczami robiło się ciemno.
-Gregor, zawołaj lekarza…- wysapałam.
***
                Stałem bezradnie przed salą, gdzie znajdowała się Ona. Lekarze ciągle nerwowo wbiegali, wybiegali z owego pomieszczenia. Chciałem wiedzieć co się dzieje, ale nikt nie chciał mi udzielić żadnych informacji. Ciągle myślałem o tym, co wyznała mi Mela… Dziecko. Nie to się nie działo naprawdę. Czemu byłem taki głupi, że wtedy jej nie zrozumiałem? Przecież ona mnie nie zdradziła. Ktoś jej to wmówił. A nawet nie ktoś, tylko Morgenstern. Jednak ona go nie wkopała. Nigdy nie wspomniała o nim nawet źle. Podziwiałem ją jako człowieka. Każdy chciałby być jak ona. Przeze mnie, wszystko moja wina… Gdybyśmy się nie poznali… A najbardziej żałowałem, że wybrałem wtedy sponsorów i dziewczynę „na pokaz”, niż moją ukochaną, drobną, delikatną, kruchą Melkę. Nigdy sobie tego nie wybaczę… Nigdy…
-Tak bardzo mi przykro…- powiedział jeden z lekarzy wychodzący z sali Meli po jakimś czasie a jego słowa mogły oznaczać tylko jedno. Nie mogłem w to uwierzyć. Świat wokół mnie zaczął wirować. Nie mogło to do mnie dotrzeć. Czy to znaczy, że już nigdy nie dotknę jej ciepłych ust? Już nigdy w życiu nie poczuję jej zapachu? Nie doznam jej dotyku? Nie posmakuję jej uroczego, ciepłego uśmiechu? Nie. To nie mogło się dziać naprawdę…
                Z biegiem czasu uświadomiłem sobie, że życie Meli miało jakiś głębszy sens. Owszem, tęskniłem za Nią strasznie. Niewyobrażalnie. Codziennie, gdy zaraz po przebudzeniu otwieram oczy, widzę przed nimi, chwile, które razem spędziliśmy. Wspólną jazdę na łyżwach, długie spacery, biwak… Żałowałem, że to wszystko tak krótko trwało. W moim sercu już na zawsze została  wyszargana blizna w kształcie liter tworzących imię „Amelia”. Zrobiła tyle dobrego… Wyciągnęła z kompletnego bagna Marysię, potem swoją matkę, która po otrzymaniu listu od starszej z córek, postanowiła rzucić alkohol i znaleźć sobie pracę, a w tym wszystkim pomagała Jej Marysia razem z mamą –co prawda nie biologiczną- Amelki. Wierzę, że ona nadal z nami jest. Z każdym promieniem słońca, powiewem delikatnego wiatru oraz w każdej kropli deszczu. Pomaga nam, tam z góry. Jest wszechobecna w naszym życiu. Gorąco kibicuje nam w ważnych chwilach oraz przestrzega przed złymi wyborami. Przychodzi do mnie w snach. Jest na skoczni razem ze mną. Na każdych zawodach trzyma za mnie mocno kciuki. Nadal ją kocham… Nie zapomnę… Nigdy nie zapomnę… O takiej miłości, która łączyła naszą dwóję trzeba pamiętać.  Ona nie zdarza się na co dzień. Jest unikatowa… Jedyna… Niezniszczalna…
_________________________
I nadszedł koniec… Każda historia musi przecież kiedyś się skończyć.. Mam nadzieję, że spodobał się Wam epilog. Próbowałam włożyć w rozmowę Meli z Gregorem wiele uczuć…
Ale przyznam, że naprawdę szkoda mi kończyć to opowiadanie…
I co chciałam na koniec dodać? Hmm… Miałam w głowie tyle rzeczy, które chciałam tutaj napisać, ale teraz to nagle gdzieś zniknęło.
Także tylko dziękuję. Bardzo dziękuję… Dziękuję absolutnie każdemu, kto odwiedził ten blog, nie mówiąc już o komentowaniu postów. To dzięki Wam chciało mi się pisać kolejne rozdziały… DZIĘKUJĘ. ;*
No i co dalej? No kocham Was za to wszystko…
To moje pierwsze opowiadanie tego typu, więc emocje związane z zakończeniem tego opowiadania są nie do opisania…  Jak oceniłybyście mnie na koniec? ;))
Ale jeśli nie macie mnie jeszcze dosyć, to chciałam Wam powiedzieć o moim nowym blogu, który znajdziecie  TUTAJ
 Zapraszam każdego.^^
I na koniec- jeszcze raz DZIĘKUJĘ!
Żegnam, ostatni raz na ‘arytmii’. ;*

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 26.



                    Obudziłam się nazajutrz w szpitalu. Przez silnie przeszywający moją głowę ból, z trudnością otworzyłam oczy. Obok mnie siedział Gregor. Niemo uśmiechnęłam się na jego widok. Chciałam okazać mu jak bardzo się cieszyłam z jego obecności. Trzymał mnie za rękę… Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Spokojnie…- usłyszałam, ale nie był to głos Gregora. Zdziwiona, a zarazem zawiedziona, szerzej otworzyłam oczy. To Maciek czuwał przy moim łóżku, nie Gregor. Jak to się stało, że pomyliłam sobie Maćka z Gregorem? Czyżby to moja podświadomość płatała mi już figle?
-Zemdlałaś na weselu…- przemówił po raz kolejny.- Znalazł Cię Gregor i przywiózł tutaj, bo wiedział, że nie chciałabyś psuć przyjęcia nowożeńcom.
-I bardzo dobrze postąpił.- pochwaliłam go ochrypłym głosem. Wszelakie siły życiowe uchodziły ze mnie z prędkością światła. Na dodatek ten przeraźliwy ból głowy… Tego nie dało się opisać. Przymrużyłam oczy. Niby byłam już pogodzona ze swoją śmiercią, ale bałam się. Cholernie się bałam. Co mnie tam czekało? Tego nie wiedział nikt, a wiadomo przecież, że to co nie znane jest najstraszniejsze. Przeszywały mnie zimne dreszcze, a czułam, że w środku się gotuję.
-Melka…- usłyszałam szloch. Wykrzesałam z siebie na tyle siły, by otworzyć swe ociężałe powieki. Odwiedziła mnie Marysia. Była cała zapłakana. Obok niej- Natan z żelaznym wyrazem twarzy. Czy mógł być na mnie zły, że zepsułam im ślub? Ale ja nie chciałam… Nie miałam nawet pojęcia jak ich przepraszać. Chciałam tyle rzeczy powiedzieć, jednak nie potrafiłam tego wszystkiego ubrać w słowa, a i nawet nie miałam na to sił. Tak po prostu po ludzku, nie miałam sił…
-Marysiu, mogłabyś przynieść mi kartkę papieru i długopis?- poprosiłam.
-Tak, oczywiście…- powiedziała i chwiejnym krokiem wyszła z sali. Zaraz po tym obok mojego łóżka usiadł Natan.
-Nie wiem, co powiedzieć…- przemówił po raz pierwszy dzisiaj, jak zawsze szczerze. I całkowicie go rozumiałam. Sama nie wiedziałabym co komuś powiedzieć w takiej sytuacji. Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Wyglądasz okropnie.- dodał po chwili.
-Yyy… Dziękuję?- uśmiechnęłam się blado.
-Nela… Powiedz dlaczego ty?
-Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie…- przyznałam smutno.
-Przyznam, że na początku Ccę nie lubiłem.- zaczął.- Wydawało mi się, że jesteś zagrożeniem… Że znów ktoś będzie ode mnie lepszy i znów mnie oddadzą do bidula…- wyznał.- A potem? Stałaś się najlepszą przyjaciółką, siostrą… Najbliższą osobą na świecie.
-Każdy potrzebuje trochę czasu…- wykrztusiłam.
-Mam teraz wyrzuty sumienia…- przyznał.
-Nie potrzebnie. Też cię nie lubiłam.- zaśmiałam się.
-Powiedz szczerze… Boisz się?- zapytał nieśmiało.
-Jak cholera…- zaczęłam.- Natan boję się jak cholera…- z moich oczu popłynęły łzy. Chłopak popatrzył na mnie ze smutkiem, a po chwili do sali wpadła zdyszana Marysia z kartką i długopisem w ręce.
-Natan, mógłbyś zostawić nas na chwilę samych?- poprosiła dziewczyna. Jej małżonek nic nie powiedział, tylko posłusznie wyszedł ze spuszczoną głową w dół.
-Mela ja nie chcę! Ty nie możesz odejść!- zaczęła płakać.- Co ja bez ciebie zrobię? Ledwo cię odzyskałam, a już Cię mam stracić?! Nie…- szlochała.
-Marysiu… Spokojnie…- starałam się ją uspokoić.- Konsekwencją życia jest śmierć…- przytoczyłam słowa mojego oprawcy, który mnie więził.- Przepraszam… Zepsułam ci ślub…
-Wcale nie. Gregor dopiero dziś do nas zadzwonił i powiedział, że jesteś w szpitalu.- zaczęła płakać jeszcze bardziej.- On cały czas przy tobie był, jak spałaś. A ja nie!
-Co mówią lekarze?- zapytałam, chcąc zmienić temat, ale wewnątrz mnie odbijały się niczym echo słowa dziewczyny. „On cały czas przy robie był jak spałaś”…  Poczułam takie przyjemne ciepło w środku. Na moje pytanie dziewczyna nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie swymi zapłakanymi oczami, a ja wiedziałam już co to oznacza. To coś mnie coraz bardziej zjada…
-Skoro nie zostało mi dużo życia, chcę cię przeprosić… Tyle lat nie miałam odwagi cię odnaleźć…- powiedziałam zadumana.
-Przyznam, że wszystkie te lata miałam ci to za złe, że mnie zostawiłaś, ale teraz co? Dzięki tobie w końcu stanęłam na nogach…- wyznała łamiącym się głosem.- Odbiłam się od dna.
-Postawiłam sobie jeden cel. A brzmiał: „ Spełnić marzenia Marysi”. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała… Każdego ranka, gdy spojrzałam w lustro, zastanawiałam się co robi moja młodsza siostrzyczka… Jak jej tam jest. Przyznam, że kiedy mnie odebrali wierzyłam, że rodzice się zmienią…
-I się zmienili… Tata przestał pić, znalazł porządną pracę i przede wszystkim rozstał się z mamą…  A Ona? Ona zaczęła jeszcze bardziej pić… Cały czas po naszym domu szwędali się jacyś pijani mężczyźni… Zrobiła z domu kompletną ruderę. Cała wieś się z niej śmiała. Mnie było strasznie wstyd…
-A tata?- zapytałam zaciekawiona.- Dlaczego On się Tobą nie zaopiekował?
-Sąd przyznał opiekę Jej… -  odpowiedziała krótko.- A tata naprawdę bardzo mi pomagał… Jednak odnalazł sobie nową rodzinę, która zabraniała mu bliższych kontaktów ze mną…- wyjaśniła i zapadło krótkie milczenie.- Szukał cię. Szukał, ale nie mógł znaleźć… Wielokrotnie pytał mnie o ciebie, ale ja… Ja byłam tak cholernie zazdrosna… Mela przepraszam…- rozkleiła się ponownie.
-Marysiu, nie płacz, proszę cię…
-Ale ja  nie mogę się z tym wszystkim pogodzić…
-Mam prośbę.- zmieniłam temat.- chcę napisać list do mamy… Czy wysłałabyś go? Ja raczej… No wiesz…- nie chciałam używać słowa „ nie dożyję”. Nie chciałam jeszcze bardziej rozklejać dziewczyny, a teraz jakoś nawet mnie te słowa z trudem przechodziły przez gardło.
-Marysiu, idź do bufetu.- usłyszałyśmy głos mamy.- Tam czeka na ciebie Natan… Kochana, musisz się troszkę uspokoić…
-Ale ja…- protestowała.
-Idziesz!- powiedziałyśmy chóralnie i takim prawem dziewczyna była zmuszona mnie opuścić. Teraz czekała mnie następna, prawdopodobnie ostatnia rozmowa z mamą… Miałam jej tyle do powiedzenia, wyjaśnienia, podziękowania, przeproszenia…
-Mamo…- zaczęłam szybko.- ja ci strasznie dziękuję…
-Przestań Mela!- naskoczyła na mnie natychmiastowo.- Przestań mówić, jakbyś się już ze mną żegnała. Ty będziesz żyć! Rozumiesz?!- mówiła tonem wyższym niż zazwyczaj.- Kiedy do mnie trafiłaś byłaś małą, wystraszoną dziewczynką, która była przekonana, że coś takiego jak miłość nie istnieje. A teraz? Teraz jesteś piękną kobietą, która dużo w swoim życiu osiągnęła…- mówiła bawiąc się moimi włosami.
-Teraz też nie wiem, czy miłość istnieje…- przyznałam ponuro.
-Jak to? A Maciek?
-Mamo… Bo ja nie wiem…
-Powiem tak, że jeśli go kochasz nigdy nie miałabyś najmniejszych wątpliwości co to do tego… Z każdym jego dotykiem przechodziły by cię pozytywne dreszcze, a serce zwalniało a zarazem przyśpieszało…
-Będziesz ich miała na oku?- zapytałam uśmiechając się i wskazując na Marysię i Natana stojących w drzwiach sali, przy czym odbiegłam od tematu.
-Ależ oczywiście.- rzuciła ponuro.
-Nie chcę was wyganiać, ale każde z was powinno już odpocząć.- powiedziałam. Chciałam powiedzieć „do zobaczenia”, ale nie byłam pewna czy następne spotkanie kiedykolwiek na tym świecie się odbędzie. Kiedy wyszli zdałam sobie sprawę, że każde z nich rozmawiało ze mną w sposób, jakby każde było wręcz przekonane, że nie dożyję jutra. Oni wiedzieli więcej o mojej osobie niż ja… To im lekarze mówili całą prawdę, a mnie- odpowiadali zwięźle i „na odczep”…
-Puk, puk…- wyrwałam się z rozmyślań. Zdezorientowana obróciłam głowę i zobaczyłam całą kadrę austriackich skoczków. Uśmiech od razu zawitał na mojej twarzy. Był każdy… Znaczy się, prawie każdy. Nie było jednego. Najważniejszego szatyna z czekoladowymi oczkami w całym moim życiu.  Ich wizyta trwała aż trzy godziny. Opowiadali mi wszystkie nowości ze świata sportu, jak i całego świata. Tematy nam się nie kończyły. Chociaż głównie to ja słuchałam, a oni mówili. Czułam ich wsparcie, lecz widziałam również w ich oczach współczucie.
-Idźcie chłopaki, ja zaraz do was dołączę.- rzucił Morgi, kiedy chłopaki zbierali się już do wyjścia. Usłyszawszy to, przeraziłam się. Nie wiedziałam czego mogłam się spodziewać po Thomasie.
-Tak, jesteś teraz zdziwiona, ale ja chciałem podziękować…- zaczął.- Będę mówił zwięźle, bo chłopaki na mnie czekają, ale chcę ci podziękować za każdą chwilę, którą mi poświęciłaś. Nigdy żadnej z nich nie zapomnę.
-Thomas…- chciałam zbabrać głos, ale blondyn szybko przerwał.
-Przepraszam… To przeze mnie rozstałaś się z Gregorem i potem wszystko między wami zaczęło się psuć…- przyznał smutno i wstydliwie.
-To nie Twoja wina!- powiedziałam szybko.
-Zawsze w jakimś stopniu jest i nigdy sobie tego nie wybaczę… Bo Mela… Ty mi się tak strasznie podobałaś… Od pierwszego razu kiedy cię zobaczyłem, myślałem o tobie. Byłaś wyjątkowa… Jesteś wyjątkowa i zawsze taka pozostaniesz.
Nie wiedziałam kompletnie co powiedzieć. Chłopak patrzył na mnie swymi niebieskimi oczami z żalem i smutkiem. Ja z kolei- błądziłam wzrokiem po wszystkim co było wokół mnie, ale nie miałam odwagi spojrzeć mu prosto w oczy. Wstydziłam się. Czułam się niezręcznie.
-I jeszcze raz dziękuję, że w porę sprowadziłaś mnie na ziemię…- dodał, po czym pożegnał się i wyszedł.
Następny, który się ze mną żegna… Miałam trochę tego dosyć, ale doceniałam to wszystko. Musiało, a na pewno nie było, to łatwe. Zamyślona i analizująca każde słowo, które zostało wypowiedziane przez moich dzisiejszych gości, zaczęłam skrobać na kartce papieru list.
„ Droga mamo,
Tak. To ja Amelia. Przyznam, że nie mam pojęcia co teraz napisać… To może napisze Ci co u mnie. Otóż, zaopiekowali się mną dobrzy i troskliwi ludzie; wykształciłam się, a teraz obecnie mieszkam w Austrii. Niestety nie na długo… Przepraszam, że wcześniej nie próbowałam się z Tobą skontaktować, lecz nie potrafiłabym spojrzeć Ci nawet prosto w oczy. Chcę, żebyś wiedziała, iż naprawdę teraz tego żałuję, stąd też mój list. Nie myśl o mnie źle i staraj się wspominać ciepło.
Żegnam,
Amelia.”
Pisząc to, walczyłam sama z sobą. Teraz czułam, że Ona nigdy nie przestała być moją matką. Jak mogła się czuć, kiedy własne dziecko się od niej odsunęło? Powinnam Jej pomóc. Alkoholizm to choroba, jak każda inna. W moich oczach szybko zgromadziła się fala łez.
-Hej…- przywitał się ponuro Maciek, po czym musnął mnie delikatnie w policzek. Nie zauważyłam nawet jak wszedł- Ja…
Nie mógł znaleźć słów. Błądził gdzieś sam w sobie. Wyglądał strasznie dziwnie. Nie wiedziałam już co o tym wszystkim myśleć… Chciał ze mną zerwać w miarę szybko, by po mojej śmierci nie było żadnych niejasności? A w sumie to tak by było chyba najlepiej… I tak nigdy na niego nie zasługiwałam. A może ta choroba to kara za to, że w pewnym sensie zabawiłam się uczuciami Maćka? Tak. Dosyć późno zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam przerwać ten związek zanim się jeszcze zaczął, by nie ranić Maćka tyle razy i tak mocno…
________________________
Miało wyjść fajnie, chwytająceo za serce, a wszyło jak zawsze… -.-‘
No, ale tak dobrnęliśmy prawie do końca…
Z epilogiem pojawię się w niedzielę…
Trzymajcie się kochane.! ;*

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 25.



To był Maciek, który zachowywał się jakby kompletnie nie zauważył mojej obecności albo nic sobie z niej nie robił.
-Maciek!- ucieszyłam się na widok chłopaka. Chciałam usiąść chłopakowi na kolanach, lecz ten odsunął się jak oparzony.- Co jest?- zapytałam zaskoczona reakcją chłopaka. Na jego twarzy widziałam dziwny grymas.
-Co jest?! Co jest?!- zaczął wrzeszczeć bez żadnych wcześniejszych wstępów.- Od trzech dni się nie odzywasz, nie dajesz znaku życia! Potem przyjeżdżam, żeby sprawdzić czy coś się stało i co widzę?! Ciebie z Gregorkiem w czułym uścisku, wracająca z jakiejś podróży z NIM!- „nim”, to słowo podniosło mi wtedy ciśnienie. Zacisnęłam pięść. Wypowiedział to w taki sposób… Trudno było go nawet określić. Spięłam się. Patrzyłam mu z wrogością prosto w oczy. Sama nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Może po prostu nie mogłam się pogodzić, że ktoś traktuje tak Gregora?- Wiesz co Mela?! Mam już dosyć! Dosyć!
Wykrzyczał mi prosto w twarz jeszcze raz i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Właściwie to chyba nawet nie wyszedł, a wybiegł… Moje serce krwawiło. Wyraz jego oczu, gdy mówił co czuje… Nigdy tego nie zapomnę. One uświadomiły mi, że naprawdę miał mnie po dziurki w nosie. Ale dlaczego? Był aż tak bardzo zazdrosny? Co w ogóle miałam o tym wszystkim myśleć? Chociaż… Może dałam mu powody do zazdrości. Nie może, a na pewno. Co ja bym sobie pomyślała, gdyby on wyjechał ze swoją byłą na trzy dni? Czułabym to samo… Ale ten wyjazd tak bardzo mi pomógł… Przez te trzy dni nie żyłam ze świadomością, że moje życie nie ma sensu, bo jest przy mnie ktoś odpowiedni… Marzyłam o czymś takim przed śmiercią. Co jeśli to koniec ze mną i Maćkiem? Na samą myśl nogi się pode mną uginały.  Nie chciałam teraz zostawać sama, bez tego ciepła, którego dostarcza druga osoba. Przerażał mnie fakt bycia znowu samą…  Traciłam władzę nad własnym ciałem. A  co jeśli on postawi jeden warunek dla nas, brzmiący „Masz unikać Gregora”? Przecież ja nie potrafiłam. Nie umiałam żyć bez niego. Ale zaraz… Z tego wszystkiego wychodziło, że nie potrafię żyć z nim…  Przyznałam sama przed sobą, że On zawsze będzie w moim sercu zajmował największą powierzchnię. To On zawsze będzie najważniejszy. Mimo to, nie wiedziałabym, czy potrafiłabym być z nim po raz drugi. Dziwne? Bo ja nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie… Musiałam żyć własnym życiem, nie oglądając się w tył. To co się działo, działo się tu i teraz. Nie kiedyś… A Maciek pomagał mi nie oglądać się w tył i cofać, gdyż tak zawsze się działo, kiedy nadchodziły tak kryzysowe sytuacje, że z każdym oddechem tęskniłam za Gregorem coraz bardziej. Pragnęłam jego dotyku, głosu. A Maciek pomagał…
                Siedziałam na huśtawce, patrząc w niebo. Było bezchmurne. Ogólnie było dosyć ciepło, jak na kwiecień. Śniegu ubywało w oczach, a słoneczko lekko ogrzewało miasto swoimi promieniami. Z zamkniętymi oczami, ogrzewałam twarz ciepłymi promykami. Zastanawiałam się co będzie dalej… Ale żadne rozmyślania nie były w stanie mi niczego uświadomić. Ja po prostu nie wiedziałam co będzie dalej się ze mną działo…  Nagle spostrzegłam, że coś zasłania mi dostęp do słońca. Przymrużyłam oczy.
-Wybacz mi…- usłyszałam.- Zachowałem się koszmarnie. Z moich ust padło wiele niepotrzebnych słów, które są jednym, wielkim kłamstwem. Kiedy was razem zobaczyłem…- nabrał powietrza w swe płuca.- No byłem chorobliwie zazdrosny.
-Maćku usiądź obok mnie…- zrobiłam miejsce na ciasnej huśtawce.- Jestem z tobą. Czy kiedykolwiek zawiodłam jakoś twoje zaufanie? Powinieneś mi ufać. Przecież to właśnie zaufanie jest podstawą każdego związku.- powiedziałam szczerze, nieco zawiedziona faktem, że chłopak mi nie ufa.
-Tak wiem… Ale jak zobaczyłem cię z nim…
-Ciii…- przesłoniłam mu usta palcem.- Gregor jest moim przyjacielem i nic tego nie zmieni…- powiedziałam głośno i wyraźnie.- Ty jesteś moim chłopakiem i tego też nic nie zmieni. A jeśli chodzi o nasz wyjazd to był to taki biwak… Zostałam zwolniona z pracy…- przyznałam się a przy okazji stało się to niezłym usprawiedliwieniem.
-A czy my czasem za dwie godziny nie mamy samolotu do Paryża?- zmienił temat, jednakże ton jego głosu również nie był taki jak jeszcze przed momentem.
-Mało czasu…- powiedziałam leniwie, rozciągając się.
-Leć po walizki. Ja zaczekam tutaj i będę rozkoszował się piękną pogodą.
Spełniłam rozkaz chłopaka. Całe szczęście, że byłam spakowana, więc zostało już tylko przebrać się w jakieś inne ciuchy i w drogę!
                W Paryżu przebywaliśmy tydzień. Następne z moich marzeń spełniło się. Owszem, pogodziliśmy się z Maćkiem, ale nasze relacje wyglądały inaczej. Przynajmniej ja podchodziłam do nich inaczej; uważniej i z większym dystansem. Słów nie da się cofnąć, zwłaszcza wypowiedzianych w gniewie, gdyż wtedy człowiek mówi to co naprawdę czuje. Wiedziałam to ja i również Maciek, który wyczuwszy moją zmianę w naszych kontaktach, przepraszał mnie parę razy dziennie. Czas spędzony w stolicy Francji był cudowny. Codziennie jadaliśmy w małych, romantycznych restauracjach; spacerowaliśmy po malowniczych parkach, a i nawet na zakupach byliśmy razem i z czystym sercem mogę przyznać, że Maciek był wprost idealnym facetem do chodzenia po sklepach. Nie marudził, doradzał, czekał cierpliwie. Natomiast ja już wiedziałam, dlaczego Paryż nosił miano „miasta zakochanych”. Atmosferę tego miejsca dało się poczuć już od pierwszej chwili pobytu tutaj. Miało po prostu to „COŚ” w sobie. Mimo wszystko, nie czułam się tak błogo, jak podczas biwaku z Gregorem. Było inaczej pod każdym względem. Nie chodziło mi jednak o tę różnicę, że tam znajdowaliśmy się na jakimś pustkowiu, a tutaj byłam w jednym z najbardziej światowych miast świata, tylko ta atmosfera między nami nie była jeszcze taka doskonała, do jakiej przyzwyczaił mnie brunet z czekoladowymi oczami. Na dodatek przyznam, że ostatnie dwa dni pobytu to był istny koszmar. Łykałam leki garściami, ale one ani trochę nie uśnieżyły mojego bólu. Moja głowa momentami, miałam wrażenie, że zaraz eksploduje. Jak ładunek wybuchowy. Każdy, nawet najmniejszy hałas był dla mnie uczuciem, jakby ktoś uderzył mnie w głowę ciężkim młotem. Ostatniego dnia, Maciek wyciągnął mnie na spacer, by po raz ostatni naszego pobytu – a dla mnie, mojego życia- pozwiedzać wieżę Eiffla.
-Zobaczysz, że jak wrócimy tutaj za dziesięć lat, to miejsce będzie tak samo cudowne, jak nie jeszcze piękniejsze…- powiedział z podziwem w głosie, wpatrując się w wysoki obiekt przed nami. Zaśmiałam się.
-Za dziesięć lat mnie już tutaj nie będzie…- zdecydowałam się wyznać chłopakowi prawdę o mojej chorobie. Chciałam zrobić to już na początku, ale nie chciałam psuć naszego pobytu tutaj a zarazem przyznam, że się bałam. Nie wiedziałam jaka będzie jego reakcja. Jednakże miałam nadzieję, że taka sama jak Gregora.
-Jeśli nie będzie ciebie, nie będzie i mnie. Nie podoba ci się tutaj?- zapytał z zawodem na ustach.
-Nie, nie!- zaprzeczyłam szybko.- jest cudownie. Każda dziewczyna marzy o takiej romantycznej podróży, tylko… Maciek, ja nie wiem czy dożyję jutra, a ty snujesz plany z wyprzedzeniem na dziesięć lat.
-Ja też nie wiem, czy dożyję jutra.- powiedział.- Nikt z nas nie wie.
-Ale nie każdy jest chory… Nieuleczalnie chory…- wykrztusiłam.
-O czym Ty mówisz?- spojrzał na mnie, unosząc lewą brew.
-Mam nowotwór mózgu…- powiedziałam wolno i wyraźnie, a zarazem tak, by wyglądało to tak, że wcale się tym nie przejmuję. Wtedy zerwał się silniejszy wiatr. Włosy zasłoniły mi widok na Maćka, przez co nie widziałam wyrazu jego twarzy.
                I od tego czasu Maciek mało co ze mną rozmawiał. W moim towarzystwie przeważnie milczał, patrząc na mnie z oczami, które –jak mi się wydawało- powoli się ze mną żegnały. Kiedy mnie dotykał, robił to w tak delikatny sposób, jakby trzymał w rękach trzymał porcelanową lalkę. Po powrocie do Austrii został ze mną na dłużej. Ciągle powtarzał, że wyjdę z tego wszystkiego obronną ręką; że znajdzie lepszych lekarzy… Ale ja nie chciałam tego. Tematem naszych rozmów stała się moja choroba. Miałam tego dosyć. Chciałam jak najszybciej zapomnieć, a on mi nie pozwalał. Miałam wrażenie, że moja choroba go zmieniła… I to niekoniecznie na dobre. Jednakże doceniałam, że aż tak bardzo się o mnie martwi. Chciałam z nim porozmawiać, aby nie traktował mnie jakoś specjalnie, ale nie chciałam żeby odczytał moje zamiary źle. Był dla mnie ważny, toteż za każdym razem starałam ugryźć się w język. I zaskakująco dobrze mi się to udawało. Zarówno czułam, że powoli kres mojego życia się zbliża. Opadałam z sił z każdym nadchodzącym dniem. W końcu trafiłam do szpitala. Pierwszy tydzień, drugi, potem trzeci spędzony tam sprawiły, że zaczęłam przyzwyczajać się, że szpital stał się moim drugim domem. Maciek ciągle przy mnie czuwał, przez co zaniedbywał swoje obowiązki. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale chłopak nie chciał nawet słyszeć o swoim powrocie do Polski.
                -Na pewno dobrze się czujesz?- zapytał Maciek, kiedy pomagał mi pakować moje rzeczy do torby, gdy już nadszedł wyczekany dzień wyjścia ze szpitala.
-Jak nigdy!- pocałowałam go w policzek, a wypowiadając te słowa nie kłamałam. Czułam się rewelacyjnie.- A tak naprawdę, czuję się wyśmienicie. Mogłabym góry przenosić!
-Dobrze, może Ty lepiej kochana zaczekaj z tymi górami…- odpowiedział stonowanym głosem.
-A może chciałbyś się przekonać?- zapytałam z uśmiechem- Może małe siłowanie na ręce?
-Mela!- popatrzył na mnie z dezaprobatą.
-Dobrze, dobrze. Spokojnie Maciuś…- musnęłam delikatnie jego miękkie i delikatne usta.
Nie wiedziałam skąd u mnie ten przypływ sił. Czy to było chwilowe? A może powoli wygrzebywałam się z tej choroby? A może tak miewają ludzie, którzy lada dzień mają zakończyć swój żywot? Nie! Szybko odrzuciłam od siebie tą myśl. Musiałam żyć jeszcze przynajmniej tydzień. Wtedy bowiem, odbyć się miał ślub mojej kochanej siostrzyczki i kochanego braciszka. Tak wiem, jak dziwnie to brzmi. Nie mogłam odebrać im ich pięciu minut. Ich dnia. Jedynego takiego dnia w ich życiu.
Po krótkiej chwili jazdy samochodem, spostrzegłam się, że Maciek nie wiezie mnie do domu, lecz w jakieś inne miejsce. Co On znowu wykombinował? Aż bałam się zapytać…
-Naprawdę lecimy do Madrytu?!- zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak. Mówiłem ci to już trzy razy kochanie.- powiedział, wyciągając nasze bagaże z bagażnika swego samochodu, po czym cmoknął mnie lekko w policzek.- Tylko szkoda, że na tak krótko, bo tylko na dwa dni…
-A pójdziemy na stadion Realu?- zapytałam błagalnie.- Proszę, proszę, proszę!- prosiłam, jak mała dziewczynka prosi rodziców o lizaka.
-Melka… Chyba o czymś zapomniałaś…- powiedział tajemniczo.
-Co masz na myśli?- posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
-Jutro jest mecz.- powiedział równie tajemniczo jak przed momentem.- Nie byle jaki.
-Gran Derbi?!- pisnęłam i potem zrozumiałam cel naszej podróży. Z radością rzuciłam się chłopakowi na szyję i oplotłam go jak bluszcz, oplata stare drzewo w lesie. Przez chwilę było jak dawniej. Czuły, niebojący się mnie dotknąć- to przede wszystkim. Jednakże dostrzegłam w jego spojrzeniu fakt, że pragnie mnie przytulić, czule i namiętnie pocałować, ale boi się. Cały nasz pobyt w Hiszpanii powtarzał mi, że wszystko się ułoży. Będę zdrowa. Dożyję późnej starości, ale oszukiwał chyba sam siebie. Człowiek czuje nadchodzącą śmierć, nawet wtedy, gdy czai się gdzieś w ukryciu. Stała ramię w ramię z moją osobą, szepcząc mi do ucha raz na jakiś czas, żebym cieszyła się z każdej sekundy, nim Ona weźmie mnie w swe zimne, wieczne ramiona. Dopiero teraz doszła do mnie odwieczna prawda, że człowiek cieszy się z czegoś dopiero wtedy, gdy to powoli traci. Tak jak moje życie, które powoli wyślizgiwało się z moich rąk. Dlatego też teraz łapałam życie garściami. Cieszyłam się ze wszystkiego. A ta podróż  była doskonałą okazją, by nacieszyć się tym życiem jeszcze trochę w sposób szczególny.
                W pierwszy dzień zwiedzaliśmy całe miasto. Byłam w Madrycie w wieku piętnastu lat i zapomniałam już jak tutaj jest pięknie. Paryż, Madryt, Kraków i Innsbruck- moje miasta. To w tych miastach czułam się najlepiej. Przyznam, że zwiedzanie trochę mnie zmęczyło, a siły musiałam oszczędzać na jutrzejszy mecz. Emocje wprost mnie rozpierały. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Właściwie od czasu kiedy wyprowadziłam się do Austrii, zaniedbałam piłkę. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz oglądałam jakikolwiek mecz, a przecież piłka była nieodłączną częścią mojego życia. Dawniej pomyślawszy o takiej sytuacji, zaśmiałabym się. Nie uwierzyłabym, że mogłam tak zaniedbać moją odwieczną pasję. A na meczu- ta atmosfera, klimat, głos tysiąca osób, które jakby mogli, oddaliby życie za ukochaną drużynę.
-I jak Ci się podobało?- zapytał Maciek, kiedy wracaliśmy do hotelu, zaraz po genialnym, trzymającym w napięciu meczu, który zakończył się remisem 1:1.
-Cudownie!- powiedziałam, po czym zatrzymałam się na środku chodnika.- Dziękuję…- wyszeptałam, patrząc chłopakowi głęboko w oczy, po czym złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Przez chwilę obydwoje rzuciliśmy się w wir namiętności, lecz w pewnym momencie Maciek odskoczył ode mnie jak oparzony.- Co jest?- zapytałam ze zdziwieniem w głosie.
-Nic…- rzucił, po czym ruszył przed siebie.
-Widzę… Odkąd dowiedziałeś się o mojej chorobie traktujesz mnie inaczej… Przestałam Ci się podobać?
-Melka… Nie! Nigdy!- zaprzeczył szybko.- Ja cię kocham, jak nigdy nikogo innego. Wszystko co robię, robię właśnie dla ciebie.
-To dlaczego inaczej się wobec mnie zachowujesz?- powiedziałam, a z moich oczu popłynęły łzy.- Odkąd ci powiedziałam nie chcesz mnie nawet dotknąć.
-Ale to nie jest tak…- chwycił mnie za rękę.- Ja… Ja się boję, że mogę cię stracić…
-Przez dotyk?- przerwałam.
-Nie. Boję się, że zrobię coś nie tak… Teraz jesteś dla mnie jak porcelanowa księżniczka. Radość w twoich oczach pomaga mi jakoś przetrwać tę całą sytuację. Jesteś dla mnie wszystkim… Nawet nie masz pojęcia jakie plany i nadzieję wiązałem z twoją osobą… A teraz co? Mam to wszystko opowiadać w czasie przeszłym?! Powiem prosto z mostu, że nie radzę sobie z tą sytuacją, chociaż to ty jesteś chora, a nie ja… A wiesz co jest najgorsze? Fakt, że ty się z tym już pogodziłaś i w twoich oczach widzę chęć poddania się…
-Dziękuję, że mi to powiedziałeś…- wyznałam poruszona. Staliśmy jeszcze chwilę w świetle latarni, wpatrując sobie w oczy, nic nie mówiąc. Po tym wszystkim zaczęły dręczyć mnie wątpliwości. Maciek wiązał ze mną plany, a ja? Jakie miałam oczekiwania co do naszego związku? Sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Pobyt w Hiszpanii uświadomił mi jeszcze jedną rzecz. Nie zamknęłam za sobą wszystkich rozdziałów, a mianowicie nie porozmawiałam – i raczej już nie porozmawiam- z kobietą, która wydała mnie na świat. Skąd u mnie ta zmiana? I po raz kolejny pojawiło się pytanie, na które nie potrafiłam udzielić sobie odpowiedzi….  Coś wewnątrz mnie powtarzało mi, że powinnam z nią porozmawiać… Pożegnać się… Cokolwiek…
-Dziękuję…- szepnęłam Maćkowi na ucho, kiedy siedzieliśmy już na swoich miejscach w samolocie. Najpierw Paryż, teraz Gran Derbi… Wiedziałam co Maciek chce zrealizować. Pragnął spełnić moje marzenia. Dobijający był fakt, że ja nie potrafiłam ofiarować mu nic w zamian. Nic. Nawet szczerej, nieograniczonej miłości…  Coraz częściej nękały mnie wyrzuty sumienia co do uczucia, którym obdarzałam chłopaka. Chciałam zmusić się do prawdziwej miłości, ale byłam wobec tej nieznanej siły bezsilna. Nie potrafiłam… Był dla mnie ważny, ale inaczej… Miałam w końcu czas na głębsze przemyślenia, by dojść do takiego wniosku. A już w sobotę, czyli za cztery dni miał odbyć się ślub Marysi i Natana. Teraz to  już nie na żarty musiałam żyć i walczyć o siebie, by pociągnąć jeszcze te pięć dni. Nie mogłam wszystkiego popsuć. Marysia dostatecznie dużo wycierpiała się z tą naszą „mamą”… A Natan? Ten to dopiero dostał od życia w kość… Jako niemowlak, jego matma (o ile można ją tak nazwać) , wyrzuciła go na pobliski śmietnik. Był po prostu włożony do torby. Jak bardzo ludzie mogą być nieludzcy? Jego płacz usłyszała jednak pewna para, która potem postanowiła go zaadoptować. Kiedy jednak pojawiły się ich własne dzieci, zaczęli traktować go jak wyrzutka. W wieku sześciu  lat zaadoptowało go małżeństwo, które zrobiło to tylko i wyłącznie po to, aby wspomóc swój budżet domowy. Natan dał im jednak nieźle popalić do tego stopnia, że oddali go po dwóch latach, aż potem trafił do naszego domu. Mama wyznała nam raz, że przygarnęła nas, bo zawsze marzyła o dzieciach, ale nie miała szczęścia do facetów… Toteż, postanowiła ułożyć sobie życie z dziećmi, ale bez męża. I przez bardzo długi czas uciekała od uczucia, ale w końcu dopadło ją. Tomek miał na imię. Nie było im dane żyć długo i szczęśliwie, jak księżniczka z księciem, gdyż ten książę okazał się totalnym palantem i rzucił księżniczkę dla jej kuzynki… Kiedy odbywali tournee po całej rodzinie, Tomek wpadł w sidła miłości od pierwszego wejrzenia razem z kuzynką mojej mamy… Co było dalej, można się domyśleć. Ironia losu? Jechać zaprosić rodzinę na ślub i przez to stracić partnera? To rozczarowanie miłosne właściwie spowodowało naszą przeprowadzkę do Innsbrucka.
Pięć dni później:
                Wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Mój telefon o mało co nie eksplodował. Ciągle dzwoniła Marysia, którą dopadły wątpliwości przedślubne oraz Natan, który szukał odpowiedzi na pytania, o których ja nigdy w życiu bym nawet nie pomyślała.  Ich nerwy były wręcz komiczne dla kogoś kto stał z boku.
- Ślicznie wyglądasz…- powiedział Maciek, opierając się o framugę drzwi sypialni, kiedy ujrzał mnie w miętowej sukience przed kolano bez ramiączek.
-Widzę, że nie tylko ja.-uniosłam jedną z brwi i zaczęłam rozkoszować się widokiem Maćka w garniturze. Wyglądał naprawdę nieziemsko.
-Jest jeszcze niegotowa.- wtrąciła się mama i wyprosiła Maćka z pokoju.- Siadaj- pokazała na krzesło, stojące obok toaletki, po czym zaczęła upinać moje włosy z mistrzowską precyzją, wypisaną na twarzy.
-Czy… Oni też tam będą?- zapytałam.
-Chodzi Ci o Waszych rodziców?- doskonale odczytała moje pytanie.- Nie. Marysia powiedziała, że nie chce ich na swoim ślubie… Melka... To ciebie miałam prowadzić do ołtarza…- wykrztusiła niespodziewanie a w jej oczach pojawiły się srebrne łzy.
-Mamo…
-Proszę, fryzura gotowa.- zmieniła temat, wycierając łzy. 
-Mamo… Ja się już pogodziłam z tym, że…
-Nie mów tak!- przerwała i wówczas całkowicie się rozkleiła. W drzwiach zobaczyłam Maćka, który stał na korytarzu i patrzył na mnie i na płaczącą mamę, smutnym wzrokiem. Oni obydwoje mieli mi za złe, że pogodziłam się ze swoim losem…
-Nie płacz… To dzień Natana i Marysi. Możesz płakać, ale w kościele i to ze wzruszenia!
I moje słowa ziściły się. Marysia w białej, pięknej sukni; Natan w garniturze zapatrzony w dziewczynę jak w grecką boginię, mówią sobie sakramentalne „TAK”. Jak tu nie płakać? Sama uroniłam łzy. Żałowałam, że ja nigdy nic takiego nie przeżyję. To przecież marzenie każdej dziewczyny… A przyjęcie weselne? Niebo. Wszyscy bawili się jak przystało na prawdziwe wesele. Był również Gregor, jego rodzina i… dziewczyna. Co jakiś czas nasze oczy spotykały się. Przyciągaliśmy się jak magnes. Czułam jego spojrzenie na sobie, On zapewnie czuł mój wzrok na jego ciele.
-Patrzysz na niego.- oznajmił Maciek, przerywając mi obserwowanie chłopaka.
-Co?- zapytałam zdezorientowana.
-Na Schlierenzauera!- burknął- Widzę to. Cały czas patrzycie na siebie jakby…- nie dokończył.- Nadal go kochasz?!
-Nie rób scen…- ściszyłam głos i zeszłam w bardziej ustronne miejsce, by nikt nie słyszał kłótni między nami, którą przeczuwałam.- Wysuwasz jakieś bezpodstawne zarzuty wobec mnie cały czas!
-Pytam: czy nadal go kochasz?!- krzyknął a ja... Ja nie potrafiłam nic powiedzieć. Nie potrafiłam zaprzeczyć… Po prostu nie potrafiłam…
Chłopak spojrzał na mnie zgorzkniałym wzrokiem i odszedł. Byłam tak wściekła, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co to wszystko miało znaczyć? Co jest złego w tym, że patrzę na Gregora?! Przecież nie zdradzam Maćka wzrokiem! Wtedy poczułam, jakby ktoś odciął mi dostęp powietrza. Zaczęło mi się coraz bardziej kręcić w głowie. Zaraz po tym upadłam. Moją głowę przeszedł nieopisany ból. Syczałam z bólu, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami. Bolało. Cholernie bolało i właściwie nie wiem, który ból sprawiał mi większy wysiłek. Psychiczny czy fizyczny? Chyba jednak fizyczny tym razem...  Czy tak właśnie miałam skończyć? Leżąc na korytarzu sali weselnej, krzycząc z bólu?

________________
Tak więc kolejny rozdział przeszedł do historii. ^^
Pozostawiam go do Waszej oceny. ;))
Ściskam. ;**