poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 25.



To był Maciek, który zachowywał się jakby kompletnie nie zauważył mojej obecności albo nic sobie z niej nie robił.
-Maciek!- ucieszyłam się na widok chłopaka. Chciałam usiąść chłopakowi na kolanach, lecz ten odsunął się jak oparzony.- Co jest?- zapytałam zaskoczona reakcją chłopaka. Na jego twarzy widziałam dziwny grymas.
-Co jest?! Co jest?!- zaczął wrzeszczeć bez żadnych wcześniejszych wstępów.- Od trzech dni się nie odzywasz, nie dajesz znaku życia! Potem przyjeżdżam, żeby sprawdzić czy coś się stało i co widzę?! Ciebie z Gregorkiem w czułym uścisku, wracająca z jakiejś podróży z NIM!- „nim”, to słowo podniosło mi wtedy ciśnienie. Zacisnęłam pięść. Wypowiedział to w taki sposób… Trudno było go nawet określić. Spięłam się. Patrzyłam mu z wrogością prosto w oczy. Sama nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Może po prostu nie mogłam się pogodzić, że ktoś traktuje tak Gregora?- Wiesz co Mela?! Mam już dosyć! Dosyć!
Wykrzyczał mi prosto w twarz jeszcze raz i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Właściwie to chyba nawet nie wyszedł, a wybiegł… Moje serce krwawiło. Wyraz jego oczu, gdy mówił co czuje… Nigdy tego nie zapomnę. One uświadomiły mi, że naprawdę miał mnie po dziurki w nosie. Ale dlaczego? Był aż tak bardzo zazdrosny? Co w ogóle miałam o tym wszystkim myśleć? Chociaż… Może dałam mu powody do zazdrości. Nie może, a na pewno. Co ja bym sobie pomyślała, gdyby on wyjechał ze swoją byłą na trzy dni? Czułabym to samo… Ale ten wyjazd tak bardzo mi pomógł… Przez te trzy dni nie żyłam ze świadomością, że moje życie nie ma sensu, bo jest przy mnie ktoś odpowiedni… Marzyłam o czymś takim przed śmiercią. Co jeśli to koniec ze mną i Maćkiem? Na samą myśl nogi się pode mną uginały.  Nie chciałam teraz zostawać sama, bez tego ciepła, którego dostarcza druga osoba. Przerażał mnie fakt bycia znowu samą…  Traciłam władzę nad własnym ciałem. A  co jeśli on postawi jeden warunek dla nas, brzmiący „Masz unikać Gregora”? Przecież ja nie potrafiłam. Nie umiałam żyć bez niego. Ale zaraz… Z tego wszystkiego wychodziło, że nie potrafię żyć z nim…  Przyznałam sama przed sobą, że On zawsze będzie w moim sercu zajmował największą powierzchnię. To On zawsze będzie najważniejszy. Mimo to, nie wiedziałabym, czy potrafiłabym być z nim po raz drugi. Dziwne? Bo ja nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie… Musiałam żyć własnym życiem, nie oglądając się w tył. To co się działo, działo się tu i teraz. Nie kiedyś… A Maciek pomagał mi nie oglądać się w tył i cofać, gdyż tak zawsze się działo, kiedy nadchodziły tak kryzysowe sytuacje, że z każdym oddechem tęskniłam za Gregorem coraz bardziej. Pragnęłam jego dotyku, głosu. A Maciek pomagał…
                Siedziałam na huśtawce, patrząc w niebo. Było bezchmurne. Ogólnie było dosyć ciepło, jak na kwiecień. Śniegu ubywało w oczach, a słoneczko lekko ogrzewało miasto swoimi promieniami. Z zamkniętymi oczami, ogrzewałam twarz ciepłymi promykami. Zastanawiałam się co będzie dalej… Ale żadne rozmyślania nie były w stanie mi niczego uświadomić. Ja po prostu nie wiedziałam co będzie dalej się ze mną działo…  Nagle spostrzegłam, że coś zasłania mi dostęp do słońca. Przymrużyłam oczy.
-Wybacz mi…- usłyszałam.- Zachowałem się koszmarnie. Z moich ust padło wiele niepotrzebnych słów, które są jednym, wielkim kłamstwem. Kiedy was razem zobaczyłem…- nabrał powietrza w swe płuca.- No byłem chorobliwie zazdrosny.
-Maćku usiądź obok mnie…- zrobiłam miejsce na ciasnej huśtawce.- Jestem z tobą. Czy kiedykolwiek zawiodłam jakoś twoje zaufanie? Powinieneś mi ufać. Przecież to właśnie zaufanie jest podstawą każdego związku.- powiedziałam szczerze, nieco zawiedziona faktem, że chłopak mi nie ufa.
-Tak wiem… Ale jak zobaczyłem cię z nim…
-Ciii…- przesłoniłam mu usta palcem.- Gregor jest moim przyjacielem i nic tego nie zmieni…- powiedziałam głośno i wyraźnie.- Ty jesteś moim chłopakiem i tego też nic nie zmieni. A jeśli chodzi o nasz wyjazd to był to taki biwak… Zostałam zwolniona z pracy…- przyznałam się a przy okazji stało się to niezłym usprawiedliwieniem.
-A czy my czasem za dwie godziny nie mamy samolotu do Paryża?- zmienił temat, jednakże ton jego głosu również nie był taki jak jeszcze przed momentem.
-Mało czasu…- powiedziałam leniwie, rozciągając się.
-Leć po walizki. Ja zaczekam tutaj i będę rozkoszował się piękną pogodą.
Spełniłam rozkaz chłopaka. Całe szczęście, że byłam spakowana, więc zostało już tylko przebrać się w jakieś inne ciuchy i w drogę!
                W Paryżu przebywaliśmy tydzień. Następne z moich marzeń spełniło się. Owszem, pogodziliśmy się z Maćkiem, ale nasze relacje wyglądały inaczej. Przynajmniej ja podchodziłam do nich inaczej; uważniej i z większym dystansem. Słów nie da się cofnąć, zwłaszcza wypowiedzianych w gniewie, gdyż wtedy człowiek mówi to co naprawdę czuje. Wiedziałam to ja i również Maciek, który wyczuwszy moją zmianę w naszych kontaktach, przepraszał mnie parę razy dziennie. Czas spędzony w stolicy Francji był cudowny. Codziennie jadaliśmy w małych, romantycznych restauracjach; spacerowaliśmy po malowniczych parkach, a i nawet na zakupach byliśmy razem i z czystym sercem mogę przyznać, że Maciek był wprost idealnym facetem do chodzenia po sklepach. Nie marudził, doradzał, czekał cierpliwie. Natomiast ja już wiedziałam, dlaczego Paryż nosił miano „miasta zakochanych”. Atmosferę tego miejsca dało się poczuć już od pierwszej chwili pobytu tutaj. Miało po prostu to „COŚ” w sobie. Mimo wszystko, nie czułam się tak błogo, jak podczas biwaku z Gregorem. Było inaczej pod każdym względem. Nie chodziło mi jednak o tę różnicę, że tam znajdowaliśmy się na jakimś pustkowiu, a tutaj byłam w jednym z najbardziej światowych miast świata, tylko ta atmosfera między nami nie była jeszcze taka doskonała, do jakiej przyzwyczaił mnie brunet z czekoladowymi oczami. Na dodatek przyznam, że ostatnie dwa dni pobytu to był istny koszmar. Łykałam leki garściami, ale one ani trochę nie uśnieżyły mojego bólu. Moja głowa momentami, miałam wrażenie, że zaraz eksploduje. Jak ładunek wybuchowy. Każdy, nawet najmniejszy hałas był dla mnie uczuciem, jakby ktoś uderzył mnie w głowę ciężkim młotem. Ostatniego dnia, Maciek wyciągnął mnie na spacer, by po raz ostatni naszego pobytu – a dla mnie, mojego życia- pozwiedzać wieżę Eiffla.
-Zobaczysz, że jak wrócimy tutaj za dziesięć lat, to miejsce będzie tak samo cudowne, jak nie jeszcze piękniejsze…- powiedział z podziwem w głosie, wpatrując się w wysoki obiekt przed nami. Zaśmiałam się.
-Za dziesięć lat mnie już tutaj nie będzie…- zdecydowałam się wyznać chłopakowi prawdę o mojej chorobie. Chciałam zrobić to już na początku, ale nie chciałam psuć naszego pobytu tutaj a zarazem przyznam, że się bałam. Nie wiedziałam jaka będzie jego reakcja. Jednakże miałam nadzieję, że taka sama jak Gregora.
-Jeśli nie będzie ciebie, nie będzie i mnie. Nie podoba ci się tutaj?- zapytał z zawodem na ustach.
-Nie, nie!- zaprzeczyłam szybko.- jest cudownie. Każda dziewczyna marzy o takiej romantycznej podróży, tylko… Maciek, ja nie wiem czy dożyję jutra, a ty snujesz plany z wyprzedzeniem na dziesięć lat.
-Ja też nie wiem, czy dożyję jutra.- powiedział.- Nikt z nas nie wie.
-Ale nie każdy jest chory… Nieuleczalnie chory…- wykrztusiłam.
-O czym Ty mówisz?- spojrzał na mnie, unosząc lewą brew.
-Mam nowotwór mózgu…- powiedziałam wolno i wyraźnie, a zarazem tak, by wyglądało to tak, że wcale się tym nie przejmuję. Wtedy zerwał się silniejszy wiatr. Włosy zasłoniły mi widok na Maćka, przez co nie widziałam wyrazu jego twarzy.
                I od tego czasu Maciek mało co ze mną rozmawiał. W moim towarzystwie przeważnie milczał, patrząc na mnie z oczami, które –jak mi się wydawało- powoli się ze mną żegnały. Kiedy mnie dotykał, robił to w tak delikatny sposób, jakby trzymał w rękach trzymał porcelanową lalkę. Po powrocie do Austrii został ze mną na dłużej. Ciągle powtarzał, że wyjdę z tego wszystkiego obronną ręką; że znajdzie lepszych lekarzy… Ale ja nie chciałam tego. Tematem naszych rozmów stała się moja choroba. Miałam tego dosyć. Chciałam jak najszybciej zapomnieć, a on mi nie pozwalał. Miałam wrażenie, że moja choroba go zmieniła… I to niekoniecznie na dobre. Jednakże doceniałam, że aż tak bardzo się o mnie martwi. Chciałam z nim porozmawiać, aby nie traktował mnie jakoś specjalnie, ale nie chciałam żeby odczytał moje zamiary źle. Był dla mnie ważny, toteż za każdym razem starałam ugryźć się w język. I zaskakująco dobrze mi się to udawało. Zarówno czułam, że powoli kres mojego życia się zbliża. Opadałam z sił z każdym nadchodzącym dniem. W końcu trafiłam do szpitala. Pierwszy tydzień, drugi, potem trzeci spędzony tam sprawiły, że zaczęłam przyzwyczajać się, że szpital stał się moim drugim domem. Maciek ciągle przy mnie czuwał, przez co zaniedbywał swoje obowiązki. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale chłopak nie chciał nawet słyszeć o swoim powrocie do Polski.
                -Na pewno dobrze się czujesz?- zapytał Maciek, kiedy pomagał mi pakować moje rzeczy do torby, gdy już nadszedł wyczekany dzień wyjścia ze szpitala.
-Jak nigdy!- pocałowałam go w policzek, a wypowiadając te słowa nie kłamałam. Czułam się rewelacyjnie.- A tak naprawdę, czuję się wyśmienicie. Mogłabym góry przenosić!
-Dobrze, może Ty lepiej kochana zaczekaj z tymi górami…- odpowiedział stonowanym głosem.
-A może chciałbyś się przekonać?- zapytałam z uśmiechem- Może małe siłowanie na ręce?
-Mela!- popatrzył na mnie z dezaprobatą.
-Dobrze, dobrze. Spokojnie Maciuś…- musnęłam delikatnie jego miękkie i delikatne usta.
Nie wiedziałam skąd u mnie ten przypływ sił. Czy to było chwilowe? A może powoli wygrzebywałam się z tej choroby? A może tak miewają ludzie, którzy lada dzień mają zakończyć swój żywot? Nie! Szybko odrzuciłam od siebie tą myśl. Musiałam żyć jeszcze przynajmniej tydzień. Wtedy bowiem, odbyć się miał ślub mojej kochanej siostrzyczki i kochanego braciszka. Tak wiem, jak dziwnie to brzmi. Nie mogłam odebrać im ich pięciu minut. Ich dnia. Jedynego takiego dnia w ich życiu.
Po krótkiej chwili jazdy samochodem, spostrzegłam się, że Maciek nie wiezie mnie do domu, lecz w jakieś inne miejsce. Co On znowu wykombinował? Aż bałam się zapytać…
-Naprawdę lecimy do Madrytu?!- zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak. Mówiłem ci to już trzy razy kochanie.- powiedział, wyciągając nasze bagaże z bagażnika swego samochodu, po czym cmoknął mnie lekko w policzek.- Tylko szkoda, że na tak krótko, bo tylko na dwa dni…
-A pójdziemy na stadion Realu?- zapytałam błagalnie.- Proszę, proszę, proszę!- prosiłam, jak mała dziewczynka prosi rodziców o lizaka.
-Melka… Chyba o czymś zapomniałaś…- powiedział tajemniczo.
-Co masz na myśli?- posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
-Jutro jest mecz.- powiedział równie tajemniczo jak przed momentem.- Nie byle jaki.
-Gran Derbi?!- pisnęłam i potem zrozumiałam cel naszej podróży. Z radością rzuciłam się chłopakowi na szyję i oplotłam go jak bluszcz, oplata stare drzewo w lesie. Przez chwilę było jak dawniej. Czuły, niebojący się mnie dotknąć- to przede wszystkim. Jednakże dostrzegłam w jego spojrzeniu fakt, że pragnie mnie przytulić, czule i namiętnie pocałować, ale boi się. Cały nasz pobyt w Hiszpanii powtarzał mi, że wszystko się ułoży. Będę zdrowa. Dożyję późnej starości, ale oszukiwał chyba sam siebie. Człowiek czuje nadchodzącą śmierć, nawet wtedy, gdy czai się gdzieś w ukryciu. Stała ramię w ramię z moją osobą, szepcząc mi do ucha raz na jakiś czas, żebym cieszyła się z każdej sekundy, nim Ona weźmie mnie w swe zimne, wieczne ramiona. Dopiero teraz doszła do mnie odwieczna prawda, że człowiek cieszy się z czegoś dopiero wtedy, gdy to powoli traci. Tak jak moje życie, które powoli wyślizgiwało się z moich rąk. Dlatego też teraz łapałam życie garściami. Cieszyłam się ze wszystkiego. A ta podróż  była doskonałą okazją, by nacieszyć się tym życiem jeszcze trochę w sposób szczególny.
                W pierwszy dzień zwiedzaliśmy całe miasto. Byłam w Madrycie w wieku piętnastu lat i zapomniałam już jak tutaj jest pięknie. Paryż, Madryt, Kraków i Innsbruck- moje miasta. To w tych miastach czułam się najlepiej. Przyznam, że zwiedzanie trochę mnie zmęczyło, a siły musiałam oszczędzać na jutrzejszy mecz. Emocje wprost mnie rozpierały. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Właściwie od czasu kiedy wyprowadziłam się do Austrii, zaniedbałam piłkę. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz oglądałam jakikolwiek mecz, a przecież piłka była nieodłączną częścią mojego życia. Dawniej pomyślawszy o takiej sytuacji, zaśmiałabym się. Nie uwierzyłabym, że mogłam tak zaniedbać moją odwieczną pasję. A na meczu- ta atmosfera, klimat, głos tysiąca osób, które jakby mogli, oddaliby życie za ukochaną drużynę.
-I jak Ci się podobało?- zapytał Maciek, kiedy wracaliśmy do hotelu, zaraz po genialnym, trzymającym w napięciu meczu, który zakończył się remisem 1:1.
-Cudownie!- powiedziałam, po czym zatrzymałam się na środku chodnika.- Dziękuję…- wyszeptałam, patrząc chłopakowi głęboko w oczy, po czym złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Przez chwilę obydwoje rzuciliśmy się w wir namiętności, lecz w pewnym momencie Maciek odskoczył ode mnie jak oparzony.- Co jest?- zapytałam ze zdziwieniem w głosie.
-Nic…- rzucił, po czym ruszył przed siebie.
-Widzę… Odkąd dowiedziałeś się o mojej chorobie traktujesz mnie inaczej… Przestałam Ci się podobać?
-Melka… Nie! Nigdy!- zaprzeczył szybko.- Ja cię kocham, jak nigdy nikogo innego. Wszystko co robię, robię właśnie dla ciebie.
-To dlaczego inaczej się wobec mnie zachowujesz?- powiedziałam, a z moich oczu popłynęły łzy.- Odkąd ci powiedziałam nie chcesz mnie nawet dotknąć.
-Ale to nie jest tak…- chwycił mnie za rękę.- Ja… Ja się boję, że mogę cię stracić…
-Przez dotyk?- przerwałam.
-Nie. Boję się, że zrobię coś nie tak… Teraz jesteś dla mnie jak porcelanowa księżniczka. Radość w twoich oczach pomaga mi jakoś przetrwać tę całą sytuację. Jesteś dla mnie wszystkim… Nawet nie masz pojęcia jakie plany i nadzieję wiązałem z twoją osobą… A teraz co? Mam to wszystko opowiadać w czasie przeszłym?! Powiem prosto z mostu, że nie radzę sobie z tą sytuacją, chociaż to ty jesteś chora, a nie ja… A wiesz co jest najgorsze? Fakt, że ty się z tym już pogodziłaś i w twoich oczach widzę chęć poddania się…
-Dziękuję, że mi to powiedziałeś…- wyznałam poruszona. Staliśmy jeszcze chwilę w świetle latarni, wpatrując sobie w oczy, nic nie mówiąc. Po tym wszystkim zaczęły dręczyć mnie wątpliwości. Maciek wiązał ze mną plany, a ja? Jakie miałam oczekiwania co do naszego związku? Sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Pobyt w Hiszpanii uświadomił mi jeszcze jedną rzecz. Nie zamknęłam za sobą wszystkich rozdziałów, a mianowicie nie porozmawiałam – i raczej już nie porozmawiam- z kobietą, która wydała mnie na świat. Skąd u mnie ta zmiana? I po raz kolejny pojawiło się pytanie, na które nie potrafiłam udzielić sobie odpowiedzi….  Coś wewnątrz mnie powtarzało mi, że powinnam z nią porozmawiać… Pożegnać się… Cokolwiek…
-Dziękuję…- szepnęłam Maćkowi na ucho, kiedy siedzieliśmy już na swoich miejscach w samolocie. Najpierw Paryż, teraz Gran Derbi… Wiedziałam co Maciek chce zrealizować. Pragnął spełnić moje marzenia. Dobijający był fakt, że ja nie potrafiłam ofiarować mu nic w zamian. Nic. Nawet szczerej, nieograniczonej miłości…  Coraz częściej nękały mnie wyrzuty sumienia co do uczucia, którym obdarzałam chłopaka. Chciałam zmusić się do prawdziwej miłości, ale byłam wobec tej nieznanej siły bezsilna. Nie potrafiłam… Był dla mnie ważny, ale inaczej… Miałam w końcu czas na głębsze przemyślenia, by dojść do takiego wniosku. A już w sobotę, czyli za cztery dni miał odbyć się ślub Marysi i Natana. Teraz to  już nie na żarty musiałam żyć i walczyć o siebie, by pociągnąć jeszcze te pięć dni. Nie mogłam wszystkiego popsuć. Marysia dostatecznie dużo wycierpiała się z tą naszą „mamą”… A Natan? Ten to dopiero dostał od życia w kość… Jako niemowlak, jego matma (o ile można ją tak nazwać) , wyrzuciła go na pobliski śmietnik. Był po prostu włożony do torby. Jak bardzo ludzie mogą być nieludzcy? Jego płacz usłyszała jednak pewna para, która potem postanowiła go zaadoptować. Kiedy jednak pojawiły się ich własne dzieci, zaczęli traktować go jak wyrzutka. W wieku sześciu  lat zaadoptowało go małżeństwo, które zrobiło to tylko i wyłącznie po to, aby wspomóc swój budżet domowy. Natan dał im jednak nieźle popalić do tego stopnia, że oddali go po dwóch latach, aż potem trafił do naszego domu. Mama wyznała nam raz, że przygarnęła nas, bo zawsze marzyła o dzieciach, ale nie miała szczęścia do facetów… Toteż, postanowiła ułożyć sobie życie z dziećmi, ale bez męża. I przez bardzo długi czas uciekała od uczucia, ale w końcu dopadło ją. Tomek miał na imię. Nie było im dane żyć długo i szczęśliwie, jak księżniczka z księciem, gdyż ten książę okazał się totalnym palantem i rzucił księżniczkę dla jej kuzynki… Kiedy odbywali tournee po całej rodzinie, Tomek wpadł w sidła miłości od pierwszego wejrzenia razem z kuzynką mojej mamy… Co było dalej, można się domyśleć. Ironia losu? Jechać zaprosić rodzinę na ślub i przez to stracić partnera? To rozczarowanie miłosne właściwie spowodowało naszą przeprowadzkę do Innsbrucka.
Pięć dni później:
                Wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Mój telefon o mało co nie eksplodował. Ciągle dzwoniła Marysia, którą dopadły wątpliwości przedślubne oraz Natan, który szukał odpowiedzi na pytania, o których ja nigdy w życiu bym nawet nie pomyślała.  Ich nerwy były wręcz komiczne dla kogoś kto stał z boku.
- Ślicznie wyglądasz…- powiedział Maciek, opierając się o framugę drzwi sypialni, kiedy ujrzał mnie w miętowej sukience przed kolano bez ramiączek.
-Widzę, że nie tylko ja.-uniosłam jedną z brwi i zaczęłam rozkoszować się widokiem Maćka w garniturze. Wyglądał naprawdę nieziemsko.
-Jest jeszcze niegotowa.- wtrąciła się mama i wyprosiła Maćka z pokoju.- Siadaj- pokazała na krzesło, stojące obok toaletki, po czym zaczęła upinać moje włosy z mistrzowską precyzją, wypisaną na twarzy.
-Czy… Oni też tam będą?- zapytałam.
-Chodzi Ci o Waszych rodziców?- doskonale odczytała moje pytanie.- Nie. Marysia powiedziała, że nie chce ich na swoim ślubie… Melka... To ciebie miałam prowadzić do ołtarza…- wykrztusiła niespodziewanie a w jej oczach pojawiły się srebrne łzy.
-Mamo…
-Proszę, fryzura gotowa.- zmieniła temat, wycierając łzy. 
-Mamo… Ja się już pogodziłam z tym, że…
-Nie mów tak!- przerwała i wówczas całkowicie się rozkleiła. W drzwiach zobaczyłam Maćka, który stał na korytarzu i patrzył na mnie i na płaczącą mamę, smutnym wzrokiem. Oni obydwoje mieli mi za złe, że pogodziłam się ze swoim losem…
-Nie płacz… To dzień Natana i Marysi. Możesz płakać, ale w kościele i to ze wzruszenia!
I moje słowa ziściły się. Marysia w białej, pięknej sukni; Natan w garniturze zapatrzony w dziewczynę jak w grecką boginię, mówią sobie sakramentalne „TAK”. Jak tu nie płakać? Sama uroniłam łzy. Żałowałam, że ja nigdy nic takiego nie przeżyję. To przecież marzenie każdej dziewczyny… A przyjęcie weselne? Niebo. Wszyscy bawili się jak przystało na prawdziwe wesele. Był również Gregor, jego rodzina i… dziewczyna. Co jakiś czas nasze oczy spotykały się. Przyciągaliśmy się jak magnes. Czułam jego spojrzenie na sobie, On zapewnie czuł mój wzrok na jego ciele.
-Patrzysz na niego.- oznajmił Maciek, przerywając mi obserwowanie chłopaka.
-Co?- zapytałam zdezorientowana.
-Na Schlierenzauera!- burknął- Widzę to. Cały czas patrzycie na siebie jakby…- nie dokończył.- Nadal go kochasz?!
-Nie rób scen…- ściszyłam głos i zeszłam w bardziej ustronne miejsce, by nikt nie słyszał kłótni między nami, którą przeczuwałam.- Wysuwasz jakieś bezpodstawne zarzuty wobec mnie cały czas!
-Pytam: czy nadal go kochasz?!- krzyknął a ja... Ja nie potrafiłam nic powiedzieć. Nie potrafiłam zaprzeczyć… Po prostu nie potrafiłam…
Chłopak spojrzał na mnie zgorzkniałym wzrokiem i odszedł. Byłam tak wściekła, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co to wszystko miało znaczyć? Co jest złego w tym, że patrzę na Gregora?! Przecież nie zdradzam Maćka wzrokiem! Wtedy poczułam, jakby ktoś odciął mi dostęp powietrza. Zaczęło mi się coraz bardziej kręcić w głowie. Zaraz po tym upadłam. Moją głowę przeszedł nieopisany ból. Syczałam z bólu, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami. Bolało. Cholernie bolało i właściwie nie wiem, który ból sprawiał mi większy wysiłek. Psychiczny czy fizyczny? Chyba jednak fizyczny tym razem...  Czy tak właśnie miałam skończyć? Leżąc na korytarzu sali weselnej, krzycząc z bólu?

________________
Tak więc kolejny rozdział przeszedł do historii. ^^
Pozostawiam go do Waszej oceny. ;))
Ściskam. ;**




13 komentarzy:

  1. Niech ona się nie oszukuje, na kilometr widać, że kocha Gregora i nawet Maciek to zauważył, więc czemu ona ma "klapki na oczach" i uparcie twierdzi, że jest inaczej? No ja nie wiem, mam nadzieję, że nic jej się nie stało ... taka końcówka; zemdlenie i który to już raz?
    Czeeekam:**

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko to było świetne!
    A więc Maciek jednak się dowiedział. I bardzo mi się nie podoba jego zachowanie. Melka chciała być traktowana normalnie. Tak, jak traktował ją Gregor( którego jest bardzo mało w tym rozdziale). Ale jednak spełniaj jej marzenia... Ach, faceci.
    Niech Amelka wróci do Gregora! Byli taką piękną parą i dalej się kochają. A on traktuje ją tak, jak ona tego chce. Czego chcieć więcej?!
    I Melka... Mam nadzieję, że ona nie umrze. Znaczy wiem, że to musi nadejść, skoro to koniec opowiadania, ale ona najpierw musi porozmawiać ze Schlierim. Koniecznie!
    A i gratulacje dla Marysi i Natana!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo romantyczny. Czy ona musi umrzeć? Niech się obudzi, niech to będzie tylko koszmarny sen. Pozdrawiam i czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To piękne, że Maciek tak zadbał o Melkę, chciał spełnić jej marzenia. Mam jeszcze taką malutką nadzieję, że przeżyje i będzie szczęśliwa z Gregorem, ale na razie na to się nie zapowiada. W sumie to jest mi bardzo smutno. Czekam na następny z niecierpliwością. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu od początku wyłam jak głupia ;c
    Jeszcze ta głupia smutna muzyka, która akurat musiała popłynąć z moich słuchawek ;/
    Oj Maciek.. dobra rozumiem, że nie podoba mu się to, że dziewczyna spogląda na chłopaka. Może sobie być zazdrosny, ale czy do cholery on nie może się opanować, zwłaszcza wiedząc, że Melka jest chora ;c
    Jejciu nie mogę się doczekać już kolejnego..
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ouuułłłłłłłłł....jakie to wszystko słitaśne i w ogóle romantyczne *________*
    Chce mi się troszkę płakać.Czy ja jestem dziwna,skro rozczulają mnie opowiadania o skoczkach?!? :o


    Zapraszam na 9 rozdział z życia Sary
    http://themoordeath.blogspot.com/

    Pozdrawiam,życzę weny i radości z pisania,Wigi <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Widać, że się Maciek stara, widać, że Mela stara się pogodzić z tym, że są razem z Maćkiem, ale i tak wszyscy wiemy, że ona kocha Gregora. Tylko oby nie było za późno...Kurde Maciek nie powinien wytykać jej tych spojrzeń na Gregora, jeszcze w takim stanie, w jakim ona jest... Ja naprawdę nie wiem jak przetrwam kolejne rozdziały skoro przy tym było mi tak cholernie smutno...Ona nie może umrzeć, nie....
    No cóż, czekam na kolejny,
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. trochę ponad 4 godziny i całe opowiadanie przeczytane:) jedno z lepszych jakie czytałam, chociaż było parę niedociągnięć, ale nieistotnych w całej historii:) co do samej fabuły-wszystko fajnie się łączy i jest (jak na takie opowiadanie) logiczne:) mam nadzieję, że historia szybko się nie skończy, bo wciąga i podoba mi się styl twojego pisania:) życzę dalszej weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm...
    Powiem tak: rozumiem rozgoryczenie i złość Maćka. I ma rację. Ma prawo być zły. Ona go przecież okłamuje. Niby jest z nim, ale myślami ciągle przy Gregu i to Austriaka kocha. Więc taki układ jest nie fair.
    Sama wymaga od Maćka normalnego traktowania, zrozumienia i akceptacji - a sama nic nie daje.
    Jest w związku z jednym, a trzydniowy biwak z "przyjacielem", którego tak naprawdę kocha?
    Może ona po tym poczuła się lepiej, ale Maciek na pewno nie.
    Nie życzę Meli źle, bo to świetna dziewczyna, ale tak bardzo miesza w swoim życiu.... aż szkoda patrzeć (czytać).
    Rozdział oczywiście genialny. Świetnie się czyta, wszystko gra i buczy na na najwyższym poziomie ;)
    Pozdrawiam ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. *SPAM*
    Zapraszam na ósemkę :)
    http://let---it---go.blogspot.com/2014/03/viii.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej hej:D Trafiłam na tego bloga przypadkiem i powiem Ci, że pochłonęłam go jednym tchem. Jest świetny! Świetnie piszesz! :) Co do odcinka mam nadzieję, że to nie będzie tragiczny koniec! Hej! Dopiero zaczęłam czytać hehe A co do Maćka... strasznie nerwowy. Ale chyba miał trochę racji. Dlaczego Ona go okłamuje? I dlaczego okłamuje samą siebie? To smutne jak dwoje ludzi jest blisko i jednocześnie daleko. Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek :) Buziaki :*
    P.S.: zajrzyj do mnie: http://heute-morgen-jederzeit.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak sobie myślę że najpiękniejsze zakończenie to był by ślub Meli z Gregorem.
    Tak. To było by piękne.
    Ryczałam jak pojebana normalnie. Śliczne i niesamowicie przygnębiające <3
    Jak już skończysz to chyba przeczytam sobie to wszystko jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj jejciu niech ją ktoś do jasnej cholery ratuje, ona nie może umrzeć, no kurcze przecież miała jeszcze być z Gregorem i mieć z nim własną jedenastkę piłkarską... Miała je wychowywać i patrzyć jak rosną, układają sobie prywatne życie i są bardzo zapracowani na własny sukces a nie umiera, na ślubie...
    Dobra za bardzo się wczułam...
    Pozdrawiam i całuje
    Werooooo....

    OdpowiedzUsuń