Stałyśmy obydwie na środku
łazienki z kamiennymi twarzami, wymieniając wzajemnie przerażone spojrzenia.
Bałam zapytać się o wynik. Każda sekunda zwłoki, dłużyła się jak godzina. Drżałam.
-Negatywny…- powiedziała w końcu, wzdychając.- Każdy
negatywny.
Odetchnęłam z ulgą, lecz z drugiej strony czułam małe
rozczarowanie. Dziwne uczucie. Coś jakbym coś straciła. Nie potrafiłam
zrozumieć samej siebie. Jestem jakaś dziwna… Marysia zbliżyła się do mnie delikatnie i
przytuliła mnie do siebie. Nadal nie mogłam złapać oddechu. Świat wokół mnie
wirował. Dopiero teraz nogi zrobiły się jak z waty. Drżałam jeszcze bardziej
niż przed momentem. Doszła do mnie powaga sytuacji, w której się przed chwilą
znajdowałam.
-Musisz iść do lekarza…- powiedziała Marysia, kiedy
przeszłyśmy już do salonu.- Te omdlenia skądś muszą się brać. Najlepiej nie
czekaj i idź choćby już teraz. Na takie badania czeka się trochę czasu…
-Tak wiem… A my go nie mamy…- wyrwała mnie z zadumy- Mam
prośbę. Pójdziesz ze mną? Naprawdę nie czuję na tyle dobrze, by iść sama.
-Ależ oczywiście, że pójdę.- zgodziła się.- Amelko, jak Ty
chcesz jechać do Planicy?
-Nie wiem. Wiem tylko tyle, że muszę…- przyznałam.- Ja…
Muszę zostać na drugi sezon… Muszę…- szeptałam.
-Może chodźmy już do przychodni. Od razu zrobisz badania, a przy
okazji lekarz może zaleci ci jakieś leki wzmacniające chociaż na jakiś czas.-
poddała pomysł.
-Dobrze.- zgodziłam się- Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła…
-To chodźmy. Nie ma na co czekać.- powiedziała, wykrzywiając
swe usta w coś przypominającego… uśmiech? Trudno było stwierdzić.
-Zamów taksówkę, dobrze?- poprosiłam, a Marysia posłusznie
spełniła moją prośbę. Co by było ze mną gdyby nie moja siostra? Prawdopodobnie
męczyłabym się sama ze sobą.
W przychodni było pełno ludzi. Przygaszonych,
strapionych, chorych… Trochę przypominali moje odbicie lustrzane. Czasem
kompletnie nie poznawałam samej siebie w lustrze. Czułam się –i tak wyglądałam-
jakby ktoś ściągnął mnie z krzyża.
-Podejrzewam, że to anemia.- stwierdził lekarz, do którego
udałam się zaraz po wykonaniu badań- Zleciłbym tutaj bardziej szczegółowe
badania. Na przykład krwi.
-Już je wykonałam. Nawet przed wizytą u Pana..-
wykrztusiłam- Czy mógłby Pan przepisać mi jakieś lekarstwa, żebym mogła
normalnie funkcjonować? Chociaż na jakiś czas, proszę…
-Tak, to oczywiste.- powiedział pewnie.
Dwa dni później:
Lekarstwa
naprawdę pomagały. Z dnia na dzień czułam się lepiej, ale jednak nie byłam do
końca sobą. Moje ciało, stało się jakieś obce. Ociężałe, obolałe… Nie moje… Na dodatek z krwawiącym sercem. Próbowałam
dzwonić do Maćka, ale nie odbierał. Pisałam, on nie odpisywał. Całkowicie
unikał kontaktów ze mną. Wracając z pracy, przed moim domem, siedzącego na
schodach zobaczyłam właśnie Maćka. Przywołałam go chyba myślami. Tak bardzo go
pragnęłam, że to wyczuł. Ktoś wysłuchał moich modłów. Jeden problem z głowy i
uczucie ulgi- bezcenne.
-Przepraszam…- powiedział wręczając mi białą różę, czyli
mojego ulubionego kwiatka. Pamiętał… Pamiętał, jaki kwiat jest moim ulubionym…
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
-Skąd Ty o tej porze wytrzasnąłeś białą różę?- zapytałam z
uśmiechem.- Tęskniłam.
Utonęliśmy w swoich ramionach. Połączył nas gorący
pocałunek. Może za szybko ulegałam chłopakowi? On cały czas wszczynał kłótnie,
a ja potem jak idiotka nie skarciłam go za to ani razu, a tylko ciągle
uchodziło mu to wszystko płazem. To były błędy… Błędy, których raczej nie
potrafiłam naprawić. Wpatrując się w skruszone, brązowe tęczówki Maćka, każdy
by rozmiękł.
-Marzyłem o Tobie…- powiedział Maciek, kiedy siedzieliśmy w
swoich ramionach na kanapie, słuchając wspólnie naszej ulubionej muzyki.
-A jednak to prawda, że marzenia się spełniają…-
powiedziałam poruszona, lecz zarazem z uśmiechem na ustach. - A tak na serio,
to wcale tak nie mów. Nie jestem pewna czy zasługuję na Ciebie…- powiedziałam
szczerze.
-Nawet się nie wygłupiaj!- skarcił mnie- Nikt nie zasługuje
na Ciebie… Nikt…- szepnął.- Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak
Ty, Melka…- spojrzałam mu w oczy. Mówił prawdę. To, że jego słowa płynęły z
głębi serca, byłam pewna.- A czy Ty masz
jakieś marzenia?- zapytał, przerywając chwilowe milczenie.
-Spełniłam te wszystkie najważniejsze…- odpowiedziałam
krótko i pewnie.- Pracuję ze sportowcami, mam kontakt ze sportem. Nic mi więcej
nie potrzeba, aczkolwiek przyznam, że tęsknie trochę za tym uganianiem się za
piłką, kiedy jeszcze grałam w klubie.
-Te najważniejsze? Czyli są jakieś inne?- dociekał.
-Tak..- kiwnęłam głową potwierdzająco.- Ale nie będziesz się
ze mnie śmiał? To takie do bólu banalne.
-Obiecuję.- powiedział składając na moim policzku pocałunek.
-Chciałabym wyruszyć na romantyczną podróż do Paryża, wziąć
ślub ze swoim księciem z bajki i jeszcze jeden raz pojechać na Gran Derbi do
Madrytu…- wyznałam. Na kącikach ust chłopaka zobaczyłam uśmiech.- Ale miałeś
się nie śmiać!- rzuciłam, uderzając go lekko poduszką, na co chłopak mocniej
przytulił mnie do siebie.
-Znam tabuny dziewczyn, których najważniejszym marzeniem
jest wyjazd na mecz, wiesz?- złożył na moich ustach długi i namiętny pocałunek.
Nie zasługiwałam na niego… Taka jest prawda…
W końcu nadszedł czas na Planice.
Ostatnie loty. Ostatni konkurs w tym sezonie. Ostatnia okazja by zobaczyć
wszystkich skoczków razem i poczuć tą atmosferę pod skocznią. Jak się
spodziewałam, tak się stało, że te 3 magiczne dni minęły szybko. Bardzo szybko.
Bałam się, że za szybko. Zdecydowanie za szybko. A po konkursach przyszedł czas
na coroczną i tradycyjną imprezę. Było dużo śmiechu, zabawy, jedzenia a i
również alkoholu. Jednak było to takie kulturalne picie z umiarem. Jak się
czułam? Przyznam, że trochę nieswojo we własnym ciele, ale byłam w stanie
normalnie funkcjonować. Dało się jednak zauważyć, że przepisane przez doktora
lekarstwa wzmacniające mnie, z dnia na dzień tracą na swojej sile. Uodporniałam
się powoli na ich działanie. Dlatego też nie tknęłam wcale alkoholu na owej
imprezie. Ale w zamian lepiej poznałam Niemców, Słoweńców, a nawet Japończyków,
którzy jak nigdy otwarli się przede mną. Na samą myśl o tym co się stało przez
te ponad pół roku, uśmiechałam się. Owszem, były chwile załamania, ale nigdy
tak nie cieszyłam się z drobnostek. Wszystko, co mnie otaczało, było dla mnie
powodem do radości. Przebijające się przez słońce, świecące promienie
słoneczne, lekki wiaterek, świeże i orzeźwiające powietrze.
-Amelko! Poczekaj!- usłyszałam wołanie Maćka, kiedy
zmierzałam w stronę autobusu, którym mieliśmy wrócić do Austrii. Posłusznie
zastopowałam i przywitałam chłopaka promiennym uśmiechem oraz buziakiem.
-Zanim wyjedziesz, chciałbym Ci coś dać.- wysapał i wręczył
mi podłużną, białą kopertę- To bilety do Paryża. Za tydzień już będziemy razem
rozkoszować się widokiem wieży Eiffla.
-Maciek!- pisnęłam, ciągle nie dowierzając w to co słyszę,
zerkając raz na chłopaka, drugi raz na kopertę.- Ja nie wiem nawet co
powiedzieć!- rzuciłam się chłopakowi na szyję, o mało go przy tym nie dusząc.
-Mela! Pośpiesz się! Zaraz musimy jechać!- usłyszałam z
oddali ponaglający głos Morgiego.
-Muszę iść…- powiedziałam do chłopaka, uwalniając go z moich
objęć, po czym czule się z nim pożegnałam i pobiegłam do naszego „domu na
kółkach”.
-Dobrze,
że już jesteś. Czekam na Ciebie od 3 godzin…- powiedziała Marysia na wstępie,
siedząc na huśtawce obok mojego domu.
-Masz szczęście, że nie jest zimno, bo inaczej przymarzłabyś
do tej huśtawki.- powiedziałam żartobliwie. Siostra, niemo podeszła do
mnie i wręczyła mi białą kopertę.
-Ty też chcesz mi zafundować romantyczną wycieczkę do
Paryża?- zażartowałam.
-Mela, to Twoje badania.- zaczęła poważnie- Odebrałam je za
Ciebie, nie pytaj nawet jak…- powiedziała jeszcze bardziej poważnie. Zaraz po wejściu do
domu, przystąpiłam do otwierania zaklejonej koperty. Co czułam? Nic dziwnego.
Ogarniał mnie jakiś dziwny błogi spokój, trochę nie pojęty dla mnie. Po chwili,
żałowałam wszystkiego, włączając w to swoje marne życie. To było jak wyrok.
Moje dni zostały policzone. Usiadłam z kamienną twarzą na kanapie, nie mogąc
uwierzyć w to, co powoli mnie niszczyło. Zjadało od środka, bez mojej zgody.
-Muszę iść dziś do pracy…- odezwałam się ochryple po jakimś
czasie, rzucając wyniki badań na stolik- Dziś ma zapaść decyzja czy wylatuję,
czy też zostaję. Pójdę się przebrać.
Zauważywszy to, spięta Marysia od razu rzuciła się na
stolik, na którym znajdowały się papierki, które przesadziły o moim życiu.
-M…Mela- powiedziała niemiarowo oddychając, zaraz po
zaglądnięciu w wyniki badań. Drżała. W jej oczach pojawiły się łzy. Przyjęła to
wszystko gorzej ode mnie. Nie mogąc na to wszystko patrzeć, poszłam na górę by
móc się ubrać w coś świeżego i eleganckiego, żeby móc iść spotkać się z szefem.
Nie chciałam myśleć o tym czymś, co jest w moim ciele. Porwałam się więc w wir
wybierania i przymierzania ciuchów,
jednak to nie sprawiło, że zapomniałam. Wprost przeciwnie. Z każdą chwilą
dochodziło to do mnie coraz bardziej i boleśniej. Umieram. Tutaj żadna medycyna
nie jest w stanie mi pomóc. W końcu
zdecydowałam ubrać na siebie kremową bluzkę z czarnym, koronkowym kołnierzykiem
oraz czarną, gładką i rozkloszowaną spódnicę a do dopełnienia tego wszystkiego
czarne i wysokie szpilki. Nie wiedziałam, czy jeszcze będę miała okazje
kiedykolwiek mieć je na nogach, więc każda okazja do ich założenia musiała być
wyjątkowa.
Przez
cały czas, spędzony w taksówce, myślałam o tym wszystkim. Najbardziej bolał
mnie fakt, że Marysia tak to wszystko przeżywa. Schodząc gotowa na dół, ona
nadal siedziała zapłakana. Cały czas pytała: „Dlaczego?”… Sama chciałabym to
wiedzieć.
-Pani Amelio, proszę wejść.- wyrwał mnie z rozmyślań mój
przełożony, który zapraszał mnie do swego gabinetu.
-Dzień dobry.- przywitałam się a i nawet wymusiłam na swej
twarzy uśmiech.
-Czy coś się stało?- od razu zauważył, że coś jest nie tak.
-Nie, nie… - bez przekonania rzuciłam.- Może widać jeszcze
po mnie trudy podróży. W końcu dopiero dziś wróciliśmy z Planicy. A poza tym
denerwuję się werdyktem, dotyczącym mnie i mojej pracy tutaj.
-Pani Amelio… Jest Pani bardzo kompetentną osobą, a przede
wszystkim młodą osobą. Wierzę, że nabrane tutaj doświadczenie, zaowocuje w
przyszłości…
-Niech Pan powie wprost…- przerwałam wstęp, domyślając się
co chce powiedzieć mi mój szef.
-Niestety, ale na razie nie ma dla Pani miejsca u nas…-
przyznał. Wtedy wszystko do końca runęło. Następna część mojego serca, została
brutalnie wyrwana. Co ja takiego zrobiłam losowi, że tak się na mnie mści?
Bardziej przejęłam się stratą
pracy, niż chorobą. A może dobrze się stało? Przecież i tak nie zostało mi dużo
życia. Narobiłabym tylko problemów. Powinnam cieszyć się, że w ogóle miałam szansę
poznać tych ludzi, których dotychczas mogłam podziwiać tylko zza szklanego
ekranu telewizora. Z drugiej strony, to poczucie, że nie byłam na tyle dobra…
To było jak nóż wbity w plecy. Tak bardzo się starałam. Szargały mną
sprzeczności. Na dodatek pokłóciłam się z Marysią, która miała mi za złe, że
„nie walczę o siebie”. Może i miała rację… Ale ja już nie miałam ochoty, ani
sił walczyć. Poza tym lekarze nie dawali mi więcej, niż rok życia. Chciałam
umrzeć. Chciałam w końcu skończyć to coś, co inni nazywali „moim życiem”. To
nie było życie. To jakaś szkoła przetrwania… Marna tragedia…
- Powinnaś zamykać drzwi na klucz. Już nie wiem, który raz
Ci to mam powtarzać.- usłyszałam, podczas kiedy szperałam w półce na książki.
-Nikt mnie nie ukradnie…- odpowiedziałam- Gregor… Wiesz
już?- zapytałam niepewnie, odwracając się na pięcie. Jego aksamitny głos
poznałam już na samym początku, więc jego wizyta nie była dla mnie żadnym
zaskoczeniem.
-Tak…- odpowiedział przysiadając się- Trzymasz się jakoś?
Naprawdę, nie rozumiem ich decyzji.
-Trzymam się… - jąknęłam, po czym schowałam twarz w
dłoniach. Chłopak przytulił mnie czule do siebie. Spięłam się. Jego dotyk… Jego
dotyk… Niepowtarzalny, magiczny, wyjątkowy. Zachciało mi się płakać. Chyba
nawet ze szczęścia. Tak. Znowu czułam jego ciepło, zapach i dotyk… - Gregor,
nie daję sobie z tym rady. Czuję się jak bezużyteczny śmieć… Skończyłam
psychologię, żeby pomagać ludziom, a… Jestem żałosna…- wyżaliłam się, chowając
się jak mała dziewczynka w ramiona chłopaka.
-Nie mów tak-… powiedział, po czym przytulił mnie jeszcze
mocniej; niby po „przyjacielsku”, lecz czułam dreszcz, gdy to robił.
Jednocześnie gładził delikatnie i z wyczuciem moje włosy.- Idź się spakować.
Weź najpotrzebniejsze rzeczy. Mam pewien pomysł.
-Niby jaki?- posłałam chłopakowi pytające spojrzenie,
przerywając nasz uścisk.
-Idź się najpierw spakuj.- ponaglił- Porywam cię tak gdzieś
na 3 dni.
Uległam bez większych protestów. Chłopak i tak pewnie okazałby
się nieugięty. W pośpiechu spakowałam to
co najpotrzebniejsze i już po 30 minutach jazdy, Gregor oznajmił mi, że
jesteśmy na miejscu. Znajdowaliśmy się na małej polance porośniętej drzewami i
krzaczkami. Na jej środku- małe jeziorko, w którym pływały ryby. Powietrze
tutaj było czystsze niż łza. To wszystko tutaj wyglądało jakby człowiek tu
nigdy nie dotarł. I tak spędziłam z Gregorem 3 cudowne dni, nie patrząc na
telefon, rachunki, kalendarz, zegar. Czas jakby się zatrzymał. Łowiliśmy ryby;
co wieczór siedzieliśmy z kubkiem herbaty przy ognisku i szczerze
rozmawialiśmy. Mogłabym tutaj zostać już na zawsze…
-Czemu mnie tutaj zabrałeś?- zapytałam z ciekawości, gdy ostatniego wieczoru naszego
pobytu siedzieliśmy rozkoszując się ogniskiem.
-Jesteś moją przyjaciółką, a przyjaciele sobie pomagają…-
odpowiedział z zadumą- Mela, kochasz go?- zapytał i spojrzał na mnie swymi
czekoladowymi oczami. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. To pytanie mnie
sparaliżowało. Zwiesiłam głowę na dół. Nie sądziłam, że takie niby proste
pytanie, potrafi przysporzyć tyle problemów.
-No tak…- powiedziałam bez przekonania w głosie. Dotychczas
nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wyglądają nasze relacje z Maćkiem. To
dało mi dużo do myślenia.
-Żałujesz, że nam nie wyszło?- spytał, patrząc w
ognisko. Spojrzałam na chłopaka, on
również podniósł głowę i spoglądaliśmy sobie głęboko w oczy. Zupełnie tak samo
jak tamtego wieczoru w samochodzie, podczas naszego tańca na balu dla
sportowców…
-Żałuję każdego dnia…- postanowiłam powiedzieć mu całą
prawdę.
-Przepraszam…- wykrztusił- Zraniłem cię niewyobrażalnie i
właściwie sam się za to nienawidzę... Nie rozumiem jak można ranić kogoś,
kochając go najbardziej na świecie…
-Zraniłeś…- pokiwałam głową- Ale ja nawet nie potrafiłam
mieć ci tego za złe…- znów patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.-Nawet nie masz
pojęcia jak mi to wszystko było potrzebne… Ta cała odskocznia od kłopotów.-
przyznałam, żeby odbiec jak najdalej od kłopotliwego tematu i sytuacji. On
powiedział, że mnie kochał… Niby o tym wiedziałam, ale uczucie, które
towarzyszyło mi kiedy usłyszałam słowa chłopaka, były nie do opisania…
-Pracy dla ludzi takich jak ty nie brakuje.- powiedział,
myśląc, że mam na myśli utratę stanowiska.
-Nie chodzi mi o pracę…- zebrałam się na odwagę- Mam raka
mózgu.
W oczach chłopaka coś zgasło. Patrzył na mnie z
niedowierzaniem. Zupełnie tak, jakby myślał, że żartuję.
-No powiedz coś…- powiedziałam, widząc blokadę mojego
przyjaciela. „Przyjaciela”… Jak to dziwnie brzmi, prawda?
-Powiedz mi, że to tylko idiotyczny żart…- powiedział
drżącym głosem.
-Powiem więcej… Jest złośliwy, rośnie bardzo szybko…-
dodałam, dobijając go jeszcze bardziej. Nie miałam może i serca, ale zawsze
stawiałam sprawę jasno, jeśli chodziło o stan mojego zdrowia. Byłam pogodzona
ze śmiercią. - Gregor, ja czuję jak on
mnie zjada na żywca. Na razie leki jakoś tamują ból, ale nic nie da się więcej
zrobić. Umieram… I wiesz co jest najlepsze? Że z jednej strony się cieszę…
-Nie mów tak!- powiedział stanowczo, podnosząc głos.
Ulżyło
mi. Wreszcie się komuś wygadałam… To jak zdjąć stukilogramowy głaz z mojego
serca. Zaskoczyła mnie jego późniejsza reakcja.
Nie pocieszał, nie wmawiał fikcji, tylko był ze mną. Traktował mnie
normalnie. Robił to czego potrzebowałam na chwilę obecną. Nie utraciłam tego,
czego tak bardzo się bałam, czyli normalnego traktowania. Wyjątkowy…
-Dziękuję…- powiedziałam, biorąc swój plecak z bagażnika
auta Gregora, gdy już wróciliśmy.- Ten wyjazd bardzo dużo dla mnie znaczył…
-Dla mnie też.- przyznał- Mela, obiecaj mi coś…- wziął z
mojej ręki torbę i chwycił za nadgarstki.
-Co takiego?- posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
-Że za rok też pojedziemy na biwak…- mówił rozpaczliwie.
-Ale… za rok może mnie już nie być… Ba, nie będzie mnie…-
mówiłam pogodzona ze swoim losem.
-Dlatego obiecaj, że będziesz walczyła!- ciągnął dalej.-
Walczyła chociaż o nasz biwak, zrozumiane?
-Obiecuję…- zadeklarowałam, po czym w wyniku impulsu
wylądowałam w ramionach chłopaka. Właściwie sama nie wiedziałam jak to się
stało. Z trudnością było nam się od siebie uwolnić. Tam chciałam zostać do
końca swego krótkiego, żałosnego życia. Tam było moje miejsce. Od zawsze tak
uważałam i trzymałam się tej myśli.
-Do zobaczenia.- pożegnałam się i zabrawszy plecak jednym
ruchem, weszłam do domu. Przestraszyłam się nie na żarty, kiedy zauważyłam, że
na fotelu ktoś siedzi. Podeszłam bliżej, chwiejnym krokiem i duszą na ramieniu.
Kto to mógł być?
____________________
Tutaj trochę więcej Gregora. :]
Tutaj trochę więcej Gregora. :]
Ech… I powoli będziemy się zbliżać do
końca tej historii…
Jeszcze tylko (albo aż) kilka
rozdziałów…
Ściskam moooocno kochane. ;**
Komentujcie!
Och, a jednak nie jest w ciąży... Anemia? O jejku, mam nadzieję, że się z tego wyleczy! I jest więcej Gregorka - jaaaaram się! <333
OdpowiedzUsuń--
Tylko kilka rozdziałów do końca? Ale ten czas szybko leci :/
PŁACZĘ, NO PO PROSTU RYCZĘ.
OdpowiedzUsuńBoooooooooooooże...
ps. cudownie się to czyta i naprawdę świetnie piszesz<3
pozdrawiam,
phoebe z http://dangerousfeelings-fanfiction.blogspot.com/
Rak mózgu aż musiałam sobie w wyszukiwarkę wpisać, nowotwór złośliwy, nowotworowy guz mózgu, aż na samą myśl jak to czytałam przychodzi mi jedno trudno jest z tym walczyć, a obiecanej obietnicy Mela może nie spełnić. Gregor powinien o tym wiedzieć, bo patrząc na to, to on nie może się pogodzić z utratą jej. Paryż i Maciek, coś czuje ze ten wyjazd nie wyjdzie, ale obym się myliła. I do tego wszystkiego Mela straciła pracę w sumie to się nie dziwie, bo trochę opuściła sobie. No ale i tak jest mi jej żal.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i całuję
Werooooo...
Rak? Umiera? Ej no, dlaczego?! To takie niesprawiedliwe!
OdpowiedzUsuńWyjazd z Maćkiem uważam za fajny pomysł, ale wolałabym gdyby to był Gregor. Też mi się wydaje, że ten wyjazd nie wypali.
Gregorek był tu taki cudowny! Po prostu brak słów. Tak mi brakowało ich bliskości! I Mela tez go kocha. A on jej to wyznał. I zwierzała mu się. I wgl cudo!
Kto siedzi na końcu rozdziału? Maciek? Lukas? Natan? Zobaczymy :*
No i się rozbeczałam ech ;c.
OdpowiedzUsuńDlaczego, przecież ona nie zrobiła nic złego a los tak niszczy jej życie ;c
Kurde Gregor, chłopie. Odważyłeś się, powiedziałeś to co miałeś. Ale dlaczego nie walczysz do cholery!
Kochasz ją kurde to walcz pacanie ty jeden!!! :C
Nie ważne, że ona jest z Maćkiem chłopie no!!!!!! :C
Biedna Mela, jeszcze takie coś, współczuje tej dziewczynie naprawdę ;c
Brak mi słów, nie wiem co mam ci tutaj napisać. Ryczę jak głupia i nie potrafię się powstrzymać..
To jest piękne ♥
Ściskam mocno ;*
Nie, nie zgadzam się. Protestuję, błagam niech zdarzy się cud. Mam nadzieję, że przeżyje najlepsze chwile z Gregorem. Nie potrafię więcej nic napisać.. łzy pojawiły się w moich oczach.. to przez to. Czekam na następny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPozwolisz , że pozostawię tą część bez komentarza?...
OdpowiedzUsuńJa po prostu nie potrafię teraz zebrać myśli.
Choroba, Gregor , Mela....
Zamilknę.
Ann.
O matko! Wszystko, ale to wszystko się komplikuje. Jezu, aż nie mogę zebrać myśli... W głębi duszy liczę jeszcze na jakiś cud mając na myśli chorobę, no i ogromne wsparcie ze strony Gregora. Ono i tak jest już duże, ale chciałabym, żeby byli razem, bo są dla siebie stworzeni. Tyle przeciwności losu, jakie spotkały Melę... A Maciek? Może i się stara, ale... No właśnie Maciek to nie Gregor...
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny,
pozdrawiam :*
Strasznie mi szkoda Melki :( Szkoda też, że już niedługo kończysz to opowiadanie :( Mam nadzieję, że powstanie równie coś pięknego, jak to :)
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie na rozdział pierwszy :)
be-my-mystery.blogspot.com